fandom: Naruto
- Sto lat, sto lat! Niech żyje, żyje nam! A kto? Hinata!
Hinata?
Hinata… Tak, tak mam na imię.
- Hinata! Skarbie, nic ci nie jest? Uderzyłaś się?
Pokaż, podmucham.
Mama?
Niemożliwe! Moja mama przecież nie żyje…
- Hinata, pożyczysz mi spinkę?
Hanabi, moja
mała siostrzyczka.
- Cześć, Hinata!
Naruto… Och, Naruto!
- Hinaaaaataaaaa!
A to…?
Mam ochotę się rozpłakać. Słyszę ich, ale nie widzę. Jest ciemno.
Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Co oni tu robią? Mama? Hanabi? Naruto?
Dlaczego? Jest bardzo ciemno. Boję się. Nie czuję rąk, nóg, nic nie widzę.
Dlaczego? Próbuję nabrać powietrza. Moje płuca nie chcą działać. Każda próba
kończy się fiaskiem. Oddychanie boli, jakby moją klatkę piersiową wypełniał
gęsty, lepki płyn, w dodatku z mnóstwem maleńkich igieł w sobie. Bardzo boli.
Próbuję otworzyć oczy, ale nic z tego. Powieki są ciężkie jak z ołowiu. Walczę,
ale to na nic.
- Wpuśćcie mnie! Wpuśćcie, do cholery! Wiecie kim
ja jestem?!
Tata. Gdzie
on jest? Co on tu robi? Tato!
Chcę krzyczeć, zawołać tatę, ale też nie mogę. Żebym przynajmniej
mogła się rozpłakać… Ale i to okazuje się daremnym wysiłkiem. Boże. Boże! Ja
chcę widzieć! Chcę ich zobaczyć, przytulić. Niech ktoś powie, że to zaraz się
skończy. Niech ktoś coś zrobi!
- Córeczko… - szepcze tata, ale ja go nie widzę. –
Kochanie, wszystko będzie dobrze.
Och, jak bardzo chciałabym w to wierzyć! Ale jest tak ciemno i zimno.
Boję się. Dlaczego nie mogę się odezwać? Powinnam krzyczeć i płakać, ale nie
mogę! Nic nie czuję, poza tym cholernym chłodem. Czy ktoś otworzył okno?
Przecież jest styczeń! Zamknijcie je, błagam, zanim zamarznę!
W końcu robi się jakby odrobinę jaśniej. Wiem, że mrugam oczami,
chociaż tego nie czuję. Zaczynają docierać do mnie pojedyncze kształty i barwy.
Robi się coraz widniej, aż w końcu jest dobrze. Tylko wszystko jest na razie
dziwnie zamazane… Mam jednak nadzieję, że i to minie.
Widzę pokój. Duży, jasny i przestronny. Ogromne okno zajmuje prawie
całą ścianę naprzeciwko mnie. Za nim widzę miasto. Poznaję je. To Konoha, mój
dom. Tylko gdzie ja jestem? Skupiam się bardziej na miejscu, w którym się
znajduję. Białe ściany, białe meble. Wszystko białe. Nawet kobieta stojąca w
rogu ubrana jest na biało. Zaczynam lepiej widzieć, mogę się jej dokładnie
przyjrzeć. Nie znam jej, na pewno. Ma jasne włosy, związane w wysokiego kucyka,
bladą cerę i zatroskaną minę. W skrzyżowanych na wysokości brzucha rękach
trzyma gruby notes dużego formatu. Wygląda na pielęgniarkę… Może to szpital?
Rozglądam się dalej. Nie ma tu zbyt wiele rzeczy. Dwoje drzwi – to na
pewno. Nie wiem dokąd prowadzą. Chciałabym stąd wyjść, tu jest dziwnie. Czuję
jednak, że nie mogę. Jeszcze nie teraz. Po mojej prawej stronie stoi łóżko.
Zbliżam się do niego powoli. Czuję dziwny niepokój. Przyglądam się postaci
leżącej w białej pościeli. Nie mogę jej rozpoznać, chociaż wydaje się znajoma.
Kobiece kształty. Długie, ciemne włosy. Jasna skóra. Nie widzę szczegółów, bo
choć mój wzrok jest już w porządku, dziewczyna na łóżku jest w okropnym stanie.
Wzdrygam się lekko. Wszędzie, gdzie tylko da się zobaczyć, widać śnieżnobiałe
bandaże. Są czyste, nowe. Musi tu leżeć od niedawna. Opatrzone są ręce i prawe
ramię, razem z szyją. Twarz również jest częściowo zabandażowana i oklejona
plastrami. Widać zamknięte oczy – lewa powieka jest paskudnie spuchnięta. Spod
opatrunku wystaje nos. Kiedyś musiał być śliczny, mały i zgrabny. Teraz… Cóż,
ciężko stwierdzić, bo część niezakryta gazą jest jednym wielkim strupem.
Podobnie jak lewy policzek, który jest naznaczony licznymi zadrapaniami. Muszą
być głębokie, bo widać niebieskie nici szwów. Wszędzie, gdzie tylko się da,
poprzyczepiane są różne kable i rurki. Jedna prowadzi od zgięcia w łokciu do
wysokiego stojaka z opróżnioną do połowy kroplówką. Inne do kilku różnych
aparatów. Jeden miga, drugi cicho popiskuje. Nie mam pojęcia do czego służą,
ale chyba nawet nie chcę tego wiedzieć.
Biedna…
Współczuję jej. Naprawdę jej współczuję. Zawsze byłam wrażliwa na
cudzą krzywdę. Nie widzę w tym zresztą nic złego. Każdy powinien mieć w sobie
przynajmniej odrobinę empatii.
- Hinata… Moje dziecko…
Dopiero teraz zauważam stojącego po drugiej stronie mężczyznę.
Rozpoznaję w nim swojego tatę. To dziwne… Przecież widzieliśmy się rano, gdy
wychodził do pracy. A teraz? Mam wrażenie, że w ciągu tych kilku godzin
postarzał się o kilka lat. W jego oczach widzę niepokój, lęk. To mnie przeraża,
bo nigdy czegoś takiego u niego nie widziałam. Zawsze był opanowany i nie
ujawniał emocji. A teraz? Włosy rozwichrzone, koszula wymięta, guziki krzywo
zapięte. I ten słaby, zdenerwowany głos. To nie jest Hiashi Hyuuga, jakiego
znam.
Wszystko
dobrze, tato?
Mówię do niego. Słyszę swój głos. A jednak ciągle nie opuszcza mnie to
dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Tata patrzy w moją
stronę, ale jakby mnie nie widział.
Tato, nie
wygłupiaj się! Odezwij się do mnie. Co tu się dzieje? Czy to jakiś chory żart?!
Nie… To nie jest żart, to niemożliwe. W ten sposób się nie żartuje.
Widzę, jak tata podnosi głowę. Patrzy na mnie. Omija łóżko i zbliża
się. Zatrzymuje się tuż przede mną. Powinnam poczuć znajomy zapach – mieszaninę
proszku do prania, jego perfum i odświeżającego płynu do płukania ust. A jednak
nie czuję nic. Obserwuję, jak na mnie patrzy i po moich plecach przebiega
dreszcz. On nie patrzy na mnie. On patrzy… przeze mnie.
Tato? Tato!
Co tu się dzieje?! Odpowiedz!!!
Znowu chcę się rozpłakać i krzyczeć jednocześnie. W normalnych
warunkach łzy już dawno ciekły by mi ciurkiem z oczu. Ale tu nic nie jest
normalne. I to mnie naprawdę przeraża.
- Czy ona się obudzi?
Z zamyślenia wyrywa mnie głos taty. Choć jego oczy patrzą w moją
stronę, teraz wiem, że nie patrzy na mnie. Odwracam się i zerkam przez ramię.
Rozmawia ze stojącą przy drzwiach pielęgniarką.
- Tego nie wiem, sir – jej głos jest smutny,
współczuje mu. – Ale zrobimy co w naszej
mocy…
- To za mało!
Wzdrygam się. Dawno nie słyszałam, by krzyczał. To prawda, jest surowy,
ale rzadko daje się ponieść. Przyglądam mu się. Nie wiem czy bardziej
chciałabym przytulić jego, czy żeby on przytulił mnie. Unoszę rękę, by go
dotknąć, ale w ostatniej chwili ją cofam. To głupie, ale boję się. Boję się, że
gdy spróbuję go dotknąć, znowu nic nie poczuję.
Tato,
proszę… Co tu się dzieje? Czy to… Czy to…
Już nie krzyczę. To i tak bezsensu. Nie słyszą mnie ani nie widzą.
Powoli zaczyna do mnie docierać, co tu się dzieje. To straszne! Nie chcę, nie
mogę dopuścić do siebie myśli, że dziewczyna na łóżku…
- Hinata!
- Proszę pani, tu nie wolno…
- Jaka pani, debilu?! Jestem jej siostrą. – Hanabi
jest wściekła. Słyszę to w jej głosie. – Puszczaj, palancie!
Nie wiem co dzieje się za drzwiami. Boję się odwrócić i spojrzeć na
Hanę. Jeżeli będzie w stanie podobnym do taty, to chyba pęknie mi serce.
- Puść ją. To moja córka – głos taty jest
stanowczy.
Na krótką chwilę zapada cisza. Potem drzwi się zamykają, a w pokoju
słychać kroki. Hanabi zbliża się do łóżka. Mija mnie o włos, a ja nie czuję nawet
tego charakterystycznego podmuchu na skórze. Nie czuję zapachu jej szamponu, a
przecież pamiętam, że rano myła głowę! To wszystko mnie przeraża… Jasne, powoli
przestaję się dziwić temu, że połowa rzeczy, które się dzieją dookoła, do mnie
nie dociera, ale nie wiem dlaczego i to przeraża mnie tylko jeszcze bardziej.
- Hinata…
Zagryzam dolną wargę. Nie wiem jak mocno to robię, bo nie czuję też
bólu. Właściwie moje zmysły, z tego co zaobserwowałam, ograniczają się do
wzroku i słuchu. Węch i dotyk pozostają jak na razie niewrażliwe. A skoro tak,
ze smaku też nici. Ale to nic. Za bardzo się stresuję, żeby myśleć o jedzeniu i
jego ewentualnym braku.
Bezczynnie obserwuję, jak Hanabi podchodzi do łóżka i leżącej na nim
dziewczyny. Ciężko mi to przyznać, ale gdzieś z tyłu mojej głowy siedzi taki
głosik, który podpowiada mi, że ta dziewczyna, to właśnie ja. Tylko jak to możliwe, skoro jestem tutaj?
Moja siostra siada na plastikowym stołku koło łóżka i bierze mnie za
rękę. Powoli się do niej zbliżam. Przysiadam na skraju łóżka i obserwuję ją.
Jest blada, bledsza niż zwykle. Zaciska dłonie na białym prześcieradle, tuż
obok ręki tej… mojej ręki. Wpatruje się w moją pokiereszowaną twarz. Boże, jak
ja mogę tak wyglądać? Zresztą, to nieważne… Nie mogę się użalać nad sobą, kiedy
moja młodsza siostra siedzi obok i… płacze?
Och, nie,
Hana. Nie! Proszę, nie płacz.
Zanim się zastanowię co robię, podnoszę rękę i dotykam jej policzka,
chcąc otrzeć powoli spływające łzy. Z mojego gardła wydobywa się niemy jęk,
kiedy orientuję się, że nie mogę tego zrobić. Co prawda nie wygląda to jak w
kreskówkach, moja ręka nie przenikła przez jej głowę całkowicie, ale i tak nie
jest to to samo, co zwykły dotyk. To właściwie bardzo dziwne i chyba nie do
opisania. Gdy moja dłoń styka się z jej skórą, czuję chłód i lekkie mrowienie.
Ręka nie wnika w ciało, ale też nie opiera się na nim, tak jak nakazywałyby
rządzące światem prawa fizyki. Tylko, że teraz te prawa chyba nie mają zbytnio
racji bytu. Przynajmniej nie w odniesieniu do mnie.
Cofam rękę. Jest mi bardzo przykro, że nie mogę jej dotknąć i
pocieszyć, porozmawiać. Jeszcze raz omiatam pomieszczenie wzrokiem.
Pielęgniarka stoi na swoim miejscu. Gdyby nie jej zmienna mimika, pomyślałabym,
że jest figurą woskową. Tata drepcze tam i z powrotem przy oknie. Ma zatroskaną
minę. To okropne, że to mówię, ale cieszę się, że się tak zachowuje. Czasami
nie jestem pewna na ile mu na mnie zależy. Czy w ogóle zależy.
Nie bądź
głupia. Oczywiście, że zależy.
Mija czas, a ja próbuję zrozumieć, co się dzieje. Zupełnie nie
pamiętam co się stało. Kilka przebłysków z poranka. Jadłam śniadanie –
owsiankę, taką jak kiedyś robiła mi mama. Po domu krzątał się tata, szykując
się do pracy – elegancki i poważny, powściągliwy jak zwykle, gdy zamieniał z
nami kilka zdań. I Hanabi – z mokrymi włosami, trajkocząca przez telefon ze
swoją koleżanką, Matsuri. Pamiętam jeszcze zapach kawy zbożowej, jedynej jaką
uznaje nasz tata, a także tykanie zegara. Och, i jeszcze srokę na parapecie.
Tak, to wszystko. Minęły dwa dni, a ja dalej nie rozumiem, co się stało.
- Cześć, Hinata.
Zerkam w kierunku drzwi. To Ino, Sakura i Tenten. Jak miło, że
przyszły! Wczoraj była u mnie Sakura. Obiecała, że dzisiaj też wpadnie, ale nie
sądziłam, że przyprowadzi też resztę. Widzę jak podchodzą do mojego łóżka.
Tenten wzdycha i głaszcze mnie po ręce, Sakura poprawia zasłony, by ostre światło
nie padało na moją twarz, a Ino układa mały bukiecik kwiatów w wazonie koło
łóżka. Kurczę, znowu się wzruszyłam… Nigdy nie sądziłam, że mam tylu
przyjaciół. To prawda, wiedziałam, że jest kilka osób, które mnie lubią. Ale
dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że naprawdę komuś na mnie zależy! Mama miała
rację, że powinnam bardziej w siebie wierzyć. Cieszę się, bo to naprawdę wiele
dla mnie znaczy w tych trudnych chwilach. Choć one mnie nie widzą, ja widzę je
i to daje mi siłę i nadzieję, że w końcu dowiem się, co się dzieje, a potem
będę mogła wrócić. Do nich.
Jesteście
najlepsze, dziewczyny.
Znowu wspomnienie. Kolejny element do mojej układanki. Pamiętam tatę,
który wychodził do pracy. Wszedł do kuchni, gdy razem z Hanabi przeglądałyśmy
katalog z ubraniami, który przyszedł wraz z pocztą. Popatrzył na nas z góry i
przez chwilę milczał. A potem powiedział, że mamy się elegancko ubrać, bo po
południu ktoś do nas przyjdzie. Jakiś ważny gość… To chyba miała być kobieta.
Tak, to zdecydowanie kobieta, pamiętam jak padło jej imię – Mitsuko.
Nie
chciałam, żeby przyszła, ale wiedziałam, że moja niechęć nie ma nic do rzeczy.
Stoję przy oknie. Ostatnio to mój jedyny sposób na kontakt ze światem
zewnętrznym. Już wiem, że jestem w szpitalu dokładnie od tamtego dnia, z
którego pochodzą moje ostatnie wspomnienia, czyli pięć dni. Wiem też, co mi
jest. Ile złamań, jakie wyniki badań krwi, moczu i serca. Znam wynik każdego
pomiaru ciśnienia. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie są szanse na moje
obudzenie, wyzdrowienie, powrót do formy i dawnego wyglądu. Orientuję się, bez
których maszyn nie mogłabym dłużej funkcjonować, bo pomagają mi oddychać i
monitorują mój stan przez cały dzień i całą noc. Mam wgląd w to, jakie dostaję
leki, kiedy i w jakich dawkach. Co zawiera każda z kroplówek. Wiem wszystko, bo
lekarze przychodzący na obchód dyskutują ze sobą, a ja chłonę każde
wypowiedziane przez nich słowo. Nie patrzę tylko, gdy zmieniają mi opatrunki.
Nie chcę, nie mogę. Staram się nawet nie słuchać ich komentarzy, ale ciężko to
zrobić.
Mam świadomość, że mój tata załatwił mi wiele udogodnień – o ile
oczywiście można tak to nazwać. Dzięki niemu mam oddzielną salę, tylko dla
mnie, oraz najlepszych lekarzy prowadzących, a także masę specjalistów, którzy
odwiedzają mnie co jakiś czas. Część z nich naturalnie i tak by przychodziła,
ale wiem, że tata zadbał o to, by byli to najlepsi z najlepszych.
Przedwczoraj udało mi się natomiast dowiedzieć, jakim cudem znalazłam
się w tym stanie. Podobno wypadek samochodowy. Jechałam jako kierowca, w
samochodzie byłam sama, i zderzyłam się czołowo z półciężarówką. Był tylko
jeden problem. Dalej nie wiedziałam
gdzie i dlaczego jechałam? Jak doszło do tego wypadku?
Słyszę jak otwierają się drzwi. Ktoś wchodzi do pokoju. Odwracam się i
widzę Hanabi. Tuż przy drzwiach zrzuca z ramienia plecak. Przyszła tu prosto ze
szkoły?
- Siema, Hina – wita się ze mną tak, jakbyśmy były
w domu.
Jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
Uśmiecham się do niej. Szkoda, że tego nie widzi. Nam obu byłoby wtedy
lżej.
Cześć, siostrzyczko.
Dobrze cię widzieć.
Wiem, że mnie nie słyszy. Ale co mam zrobić? Nie mogę z nikim
porozmawiać, a to… to daje mi namiastkę normalności. Poczucie bezpieczeństwa.
Obserwuję jak Hanabi siada przy moim łóżku. Bierze mnie za rękę. Och,
jak chciałabym poczuć jej dotyk! Odwzajemnić uścisk. Jest mi przykro, że nie
mogę tego zrobić. Podchodzę i siadam po turecku w nogach łóżka. Słucham jak
moja siostra opowiada mi o dniu w szkole. Konohamaru znowu ją wkurzał, nic
dziwnego. A Moegi dostała piątkę z odpowiedzi, co było niesprawiedliwe, bo to
ona chciała odpowiadać. Specjalnie się do tego uczyła! No, a Udon nasmarkał jej
do sałatki, którą zrobiła sobie na drugie śniadanie. Fuj. Musiała ją wyrzucić…
Aaaa, a Matsuri koniecznie kazała mnie pozdrowić. To miło z jej strony.
Mam
nadzieję, że jej ode mnie podziękujesz.
Patrzę jak Hanabi wstaje i podchodzi do swojego plecaka. Wraca na
swoje stałe miejsce z książką i szczotką. To dziwne. Wcześniej tego nie robiła.
Teraz odkłada książkę na stolik i zaczyna czesać moje długie włosy. Właściwie
jestem jej wdzięczna. Chyba do tej pory nikt o tym nie pomyślał, bo są dość
splątane. Na szczęście Hanabi jest delikatna. Powoli i metodycznie rozczesuje
kolejne pasma. Cieszę się, bo choć nie czuję bólu, to widzę, że nie traktuje
tego jak przykry obowiązek. Dba o mnie z własnej woli, ma dobre chęci. W końcu
odkłada szczotkę i bierze ze stolika książkę. Widzę jej tytuł. „Mała
księżniczka” to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Pamiętała? Czy
to przypadek? W każdym razie, Hanabi zaczyna czytać. Przymykam oczy i wsłuchuję
się w jej melodyjny głos. Przez tę krótką chwilę czuję się… normalnie. Jestem
jej bardzo wdzięczna.
Dziękuję.
Nagle Hanabi przerywa czytanie. Otwieram oczy i widzę, że zaczyna
płakać. Mam ochotę zerwać się z miejsca i ją przytulić. Wiem jednak, że nic nie
mogę zrobić. Patrzę więc tylko jak zatrzaskuje książkę i kładzie ją na
kolanach. Pochyla się, by oprzeć się o łóżko. Książka spada z cichym trzaskiem
i otwiera się na przypadkowej stronie z piękną ilustracją małej, czarnowłosej
dziewczynki siedzącej w głębokim fotelu przy kominku.
- Przepraszam – szlocha Hanabi, a ja zamieram.
Przeprasza? Mnie? Ale za co?
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarza
jak w amoku. – Już nie będę! Przepraszam za to co powiedziałam! Proszę, Hina…
Obudź się wreszcie. Słyszysz? Obudź się!
Hanabi, ja…
nie rozumiem.
I wtedy sobie przypominam.
Gdy tata już wyszedł do pracy, my zostałyśmy w domu same. Ja kończyłam
śniadanie, jak zwykle grzebałam się z nim, bo jednocześnie czytałam książkę.
Natomiast Hanabi poszła do łazienki suszyć włosy. Wróciła po kilkunastu
minutach, w dodatku przebrana w zupełnie inne spodnie i bluzkę, notabene moją. Zwróciłam
jej na to uwagę, bo nie lubię, gdy ktoś bierze moje rzeczy bez pytania.
Zignorowała jednak moje słowa.
- Podwieziesz
mnie potem do koleżanki?
- Hanabi, tata nas o coś prosił. Będziemy mieli
gościa.
- A co mnie to obchodzi? – prychnęła zirytowana,
siadając na krześle i zakładając nogę na nogę. – Nie chcę być na tej głupiej
kolacji, wolę jechać do Mats.
Westchnęłam wtedy. Odniosłam talerze do zlewu i spojrzałam na nią z
wyrzutem.
- Nigdzie cię nie zawiozę – powiedziałam
stanowczo. – Jadę odebrać rzeczy z pralni i wracam tu na kolację.
- Hina, weeeeź – jęknęła moja młodsza siostra,
wywracając oczami. – Skoro i tak jedziesz do centrum, to możesz mnie podrzucić.
- Nie będę ci pomagała urywać się z rodzinnego
spotkania.
- To nie jest rodzinne spotkanie! – uderzyła
pięścią w stół i zerwała się z miejsca. – Nie zaprasza się obcych na rodzinne
spotkania!
Spojrzałam za okno. Już dawno domyśliłam się, że tata kogoś ma. Że
spotyka się z kimś, nic nam nie mówiąc. Oczywiście, że dla mnie i dla Hanabi na
pierwszym miejscu zawsze była i będzie mama. Ale nie mogłyśmy mu dyktować
warunków, był dorosły i zasługiwał na szczęście. Mama na pewno by chciała, żeby
w domu była kobieta, która go wesprze. My przecież nie będziemy wiecznie
siedzieć w gnieździe.
- Hana, przestań. To dla taty naprawdę ważne.
- A dla mnie ważni są przyjaciele! Ale co ty
możesz o tym wiedzieć? – prychnęła.
To mnie zabolało. Nie powiedziałam nic, tylko rzuciłam jej pytające
spojrzenie. Chciałam dokładnie wiedzieć co miała na myśli.
- Tylko tata to, tata tamto. A o mnie to już nie
pomyślisz, co?!
- Hanabi, przestań! – po raz pierwszy to ja
podniosłam głos. – Chyba przesadzasz. Jak możesz tak mówić?! A kto się tobą
opiekuje jak jesteś chora? Kto cię wozi do szkoły, do znajomych?
Hanabi prychnęła. Założyła ręce i spojrzała na mnie wyzywająco.
- Spokojnie, jeszcze półtora roku i sama zrobię
prawo jazdy.
- To nie o to…
- A o co? Zresztą, przecież i tak nie masz nic lepszego do roboty, prawda?
- Co masz na myśli?
- O to, że nie masz znajomych – powiedziała,
uśmiechając się prowokująco.
Coś zakuło mnie paskudnie w środku. Hanabi potrafiła być naprawdę
okropna, jeżeli chciała. Ale jeżeli to był jej sposób na to, by dopiąć swego,
to się pomyliła. Nie tędy droga. Ubliżanie mi nigdy nie sprawiało, że nagle
stawałam się potulna. Właśnie wtedy zbierałam w sobie siłę, by walczyć.
- Nie bądź niesprawiedliwa, Hanabi – odparłam,
dumnie unosząc głowę. – Mam znajomych, którzy rozumieją, że mam obowiązki wobec
rodziny. Szanują mnie.
- Nie szanują, tylko olewają – zakpiła Hanabi,
wzruszając ramionami. – Jesteś głupia i naiwna, siostrzyczko.
- Za to ty traktujesz mnie jak służącą! Nie
zgadzam się na to!
- No nie rozpłacz się – syknęła w moją stronę,
ocierając wyimaginowane łzy.
- Hanabi, przestań! – Czułam, że cokolwiek nie
powiem, nie zrobię na niej wrażenia. – Jestem starsza od ciebie i nie masz
prawa się tak do mnie odnosić. Pojadę po te rzeczy, a ty pójdziesz się
grzecznie przebrać i będziesz czekać tu na mnie i na tatę, zrozumiano? Jeżeli
wymkniesz się do Matsuri lub kogokolwiek, znajdę cię i siłą przyprowadzę do
domu, rozumiesz?
Roześmiała się. Mówiłam całkiem poważnie, a ona zaczęła śmiać się,
ciągle patrząc mi w oczy.
- Jesteś śmieszna – powiedziała w końcu. – Ja mam
przynajmniej przyjaciół, którzy mi pomogą. Jeżeli zechcę, ucieknę od was w
cholerę i nikt mnie nie znajdzie, bo oni mi pomogą. A ty? Przecież gdybyś
zniknęła, to nikt by cię nie szukał! Jesteś słaba i żałosna, potrafisz się
tylko podlizywać tacie i innym! Myślisz, że on tego nie widzi? Widzi, widzi!
Ile razy to mi powierzał ważne sprawy? Doskonale wie, jaka jesteś żałosna!
Wszyscy to wiedzą. Mogłabyś umrzeć i nikt by po tobie nie płakał, taka jest
prawda.
I wtedy wyszłam z domu.
Już dobrze,
Hana. Nie gniewam się. To nie była twoja wina.
Minęły kolejne cztery dni. Chyba, bo powoli zaczynam tracić rachubę.
Codziennie ktoś mnie odwiedza. I nie mówię tu tylko o lekarzach i
pielęgniarkach. Oczywiście, oni też są bardzo mili, no i przecież dbają o mnie,
chcą mi pomóc. Nie mówię nawet o mojej rodzinie, choć tata, Hanabi i Neji
przychodzą tak często, jak tylko mogą. Mówię o moich znajomych. Moich
przyjaciołach. Tak, teraz doskonale wiem, że mogę ich tak nazywać. Kto inny
przychodziłby do nieprzytomnej, oszpeconej dziewczyny, żeby poprawić jej
poduszkę albo poczytać książkę? Kto jak nie przyjaciel zdobyłby się na to, by
siedzieć w milczeniu i trzymać taką osobę za rękę? Albo wręcz przeciwnie –
opowiadać i mówić co tylko ślina na język przyniesie? Przyszli tu chyba wszyscy
– Kiba i Shino, bardzo ich lubię, Ino, Choji, Shikamaru, choć jemu pewnie się
nie chciało, zjawili się też Tenten i Lee, a Sakura i Naruto przyciągnęli ze
sobą Sasuke.
Cieszę się,
że tu jesteście.
Przez bite trzy tygodnie siedziałam sam na sam z moim ciałem – ze mną.
Moją jedyną rozrywką w tym czasie było oglądanie świata przez okno. Sądząc po
odległości od ziemi i ludziach maleńkich jak żuczki, musiałam być mniej więcej
na szóstym piętrze. A może wyżej? Nie wiem…
Codziennie wszystko wygląda tak samo. Rano długo stoję wsparta o
parapet i patrzę na wschód słońca. Z tej perspektywy jest naprawdę piękny. Mniej
więcej w tym czasie zjawia się pani, która sprząta salę. Myje podłogi, wyciera
kurz i wychodzi. Prawie na mnie nie patrzy. Potem przychodzi dwóch lekarzy i
pielęgniarka – poranny obchód. Badają mnie, mierzą temperaturę, ciśnienie,
odczytują zapisy z rozstawionych dookoła maszyn. Lekarze wychodzą, a
pielęgniarka zmienia opatrunki, zakrapia oczy i zakłada kroplówkę. Gdy
wychodzi, zostaję sama. Rozmawiam wtedy ze sobą, zastanawiam się na głos i
próbuję przypomnieć kolejne szczegóły z dnia wypadku. I nic.
Po południu przychodzą do mnie goście. Hanabi często wstępuje w drodze
ze szkoły – ona jest praktycznie codziennie. Czasem towarzyszy jej Neji,
rzadziej tata. Hanabi gada jak najęta, a oni stoją i wpatrują się we mnie, ale
nic nie mówią, poza nieśmiałym „Cześć” oraz „Pa”. To nawet zabawne, widzieć ich
tak skrępowanych. Niedługo po nich wpadają inni – czasami sami, czasami we
dwójkę lub trójkę. Większej liczby osób i tak nie wpuszczają. Nie na raz.
Często zdarza się, że ktoś z moich znajomych zasiedzi się. Wtedy
grzecznie wyprasza ich masażysta, który dba o moją kondycję. Wszystko po to,
bym po obudzeniu się mogła w miarę szybko stanąć na własne nogi i mieć siłę
wziąć łyżkę do ręki. Wieczorem jest drugi obchód i cały poranny rytuał się
powtarza. Badanie, mierzenie, Potem znów rozmawiam sama ze sobą, podsumowując
cały dzień.
Najgorsza jest jednak noc. Pielęgniarka zaciąga zasłony i gasi
światło. Co prawda mogę wyjrzeć na oświetlone miasto, ale wolę je oglądać w
dzień. Siadam więc na łóżku i wpatruję się w siebie godzinami. Nie odczuwam
zmęczenia, głodu, pragnienia… Nic z tych rzeczy. No, nie licząc pragnienia
uwolnienia się z tego dziwnego stanu, powrotu do normalności, do domu.
Cofnięcia czasu.
Czasem czuję, jak zbiera mi się na płacz. To frustrujące, że nie mogę
sobie nawet spokojnie popłakać, bo zwyczajnie się nie da. Może wtedy ulżyłoby
mi przynajmniej częściowo i łatwiej byłoby mi to wszystko znosić?
Chciałabym
to wiedzieć…
Wybił dokładnie dwudziesty pierwszy dzień mojego pobytu poza ciałem.
Trzy tygodnie… Jakie to dziwne, gdy się jest w jednym miejscu, ale właściwie
nic się nie robi. Tylko patrzę i słucham, co się dzieje dookoła. To trochę jak
oglądanie filmu, który tylko momentami jest ciekawy, a tak to w kółko powtarza
się ten sam schemat i całość niemiłosiernie się dłuży.
Właśnie jest u mnie Hanabi. Znowu czesze moje włosy. Dzisiaj wreszcie
przestała mnie po raz setny przepraszać – naprawdę źle się czułam słuchając
tego. Nie mogła przecież przewidzieć, co się stanie. Poza tym, to był wypadek,
co z tego, że wcześniej się pokłóciłyśmy? I tak bym pojechała, i tak…
Do pokoju wchodzi Neji. Niesie dwa plastikowe kubki z czymś parującym.
Pewnie herbata cytrynowa z automatu. Albo gorąca czekolada. Ale on nie lubi
czekolady, więc pewnie to pierwsze. Podaje jeden kubek Hanabi. Odwdzięcza mu się
uroczym uśmiechem. Gdy chce, potrafi być naprawdę słodka. Rozmawiają chwilę,
jak gdyby nigdy nic. Słucham ich jak zaczarowana. Uwielbiam te chwile, bo mogę
wtedy poczuć namiastkę domu. Czasem nawet wtrącam coś lub komentuję, choć oni
naturalnie nie mogą mnie usłyszeć i odpowiedzieć – przywykłam.
Hanabi opowiada Nejiemu o młodym pielęgniarzu, który ją zaczepiał. W
odwecie podstawiła mu nogę, a on wylądował twarzą w dekolcie jakiejś kobiety. Z
jej krzyków wynikało, że to jego przełożona. Mimowolnie śmieję się, wyobrażając
sobie tę scenę. Nawet Neji się uśmiecha.
I nagle dzieje się rzecz bardzo dziwna, a wydarzenia nabierają tempa.
Po raz pierwszy od dwóch tygodni czuję okropny ból. Rozchodzi się od klatki
piersiowej dookoła. Zginam się wpół. Coś piszczy potwornie, a ja krzyczę, żeby
ktoś natychmiast to wyłączył. Hałas mnie dezorientuje, przez co mam wrażenie,
że wszystko boli mnie dwa razy mocniej.
Dość!
Błagam! Już dość!
- Co się dzieje?! – woła przestraszona Hanabi.
Gwałtownie odstawia kubek z herbatą na parapet, rozchlapując trochę dookoła.
Patrzy na mnie rozszerzonymi oczami. – Neji! – piszczy cienkim głosem, nie
bardzo wiedząc co ma robić.
Neji jednak jest bardziej opanowany. Wciska w jej roztrzęsione dłonie
swój kubek i wychodzi z pokoju. Słyszę na korytarzu jego donośny głos. Raban
jaki robi jest skuteczniejszy od przycisku nad łóżkiem, więc w pomieszczeniu
już po kilku chwilach robi się tłoczno od miotających się lekarzy i
pielęgniarek. Ktoś poleca Nejiemu wyprowadzić roztrzęsioną Hanabi. Obejmuje ją
ramieniem i siłą ciągnie w kierunku drzwi. Moja młodsza siostra rzuca mi przez
ramię ostatnie przerażone spojrzenie. I przez jedną sekundę mam wrażenie, że
mnie widzi. Nie mnie – nieprzytomną kukłę na szpitalnym łóżku, ale mnie –
dziewczynę stojącą pod ścianą, która gdyby tylko mogła, uciekłaby z krzykiem i
zostawiła wszystko za sobą.
Patrzę na szeroko otwarte drzwi. Neji i Hanabi znikają za rogiem.
Waham się. Nie chcę na to patrzeć. Nie potrafię znieść myśli, że za chwilę może
mnie już nie być. Ból w klatce dalej jest, choć teraz jestem w stanie nad tym
zapanować, bo pierwszy szok już minął. Teraz powstał nowy problem. Waham się,
czy iść za kuzynem i siostrą, czy zostać. Dźwięki aparatury i krzyki lekarzy
mnie przerażają, ale wizja opuszczenia tego pokoju też mi się nie podoba.
Jeszcze nie próbowałam ruszyć się z tej sali, nie wiem, czy to bezpieczne. A
co, jeżeli istnieje ograniczenie odległości, na jaką mogę się oddalić?
W końcu jednak postanawiam ruszyć. Strach przed tym co dzieje się
teraz z moim ciałem jest silniejszy niż wszystko inne. Podejmuję próbę. Powoli
wychodzę na korytarz. Rozglądam się. Jest cicho i spokojnie, jakbym nagle
znalazła się w całkowicie innym świecie. Tuż przed moim nosem przechodzi
pielęgniarka, niosąca tacę, na której stoją kubeczki wypełnione lekarstwami. Za
nią idzie lekarz z nosem w papierach, a w oddali widzę spacerującą parę
staruszków w szpitalnych piżamkach.
Ostrożnie idę dalej. Ciągle staram się skupiać na tym, co czuję. Ból
nie zelżał do tej pory, ale również się nie wzmocnił, co na razie biorę za
dobrą monetę.
Postanawiam odszukać Nejiego i Hanabi. Odnajduję ich na samym dole,
prawie przy głównym wejściu do budynku, tuż przy dystrybutorze z wodą. Hana
siedzi na plastikowym krześle. Jest pochylona, twarz ma ukrytą w dłoniach, a
jej drobnym ciałem wstrząsa szloch. Podchodzę do niej i na tyle na ile mogę,
głaszczę ją po głowie.
Wszystko
będzie dobrze, Hana. Nic mi nie jest. Lekarze się mną zajmują. Na pewno mi
pomogą.
Mówię, choć do niej nic nie dociera. Przenoszę wzrok na Nejiego. Stoi
kawałek dalej. Właśnie podeszli do niego Lee i Tenten. Chyba opowiedział im co
się wydarzyło, bo Lee przytyka dłoń do ust, a Tenten obejmuje go mocno. We
trójkę podchodzą do Hanabi i próbują ją pocieszyć.
Słyszę dziwny dźwięk. Spoglądam w stronę drzwi wejściowych. I
pomyśleć, że tak niewiele dzieli mnie od normalnego świata… Dociera do mnie, co
to za dźwięk. Pisk opon na mokrym asfalcie. Ten drobny szczegół, na który nikt
prócz mnie nie zwraca uwagi sprawia, że znowu coś sobie przypominam.
Mogłam nie
ruszać tego telefonu.
Gdy wyszłam z domu po sprzeczce z Hanabi, natychmiast udałam się do
garażu. Wsiadłam za kierownicę i ruszyłam. Miałam tylko odebrać kilka rzeczy z
pralni, nic trudnego. Pojechałam, przedstawiłam kwit, odebrałam ubrania,
zapakowałam do bagażnika i voilà. Wsiadłam za kierownicę i ruszyłam w
drogę powrotną. W międzyczasie zaczęło kropić.
Leżący na siedzeniu pasażera telefon zaczął dzwonić. Zerknęłam
przelotnie, by zaraz ponownie skupić wzrok na drodze. Dzwoniła Hanabi. Nie
zamierzałam rozmawiać podczas jazdy, wiedziałam, że to nie jest
najbezpieczniejsze. Zwłaszcza, że wybrałam obwodnicę, gdzie mimo wszystko
jeździ się szybciej, niż w centrum miasta. A przy okazji rozpadało się na dobre
i ulica była śliska.
Telefon zadzwonił drugi i trzeci raz. Cały czas miałam świadomość, że
dzwoni moja młodsza siostra. Wyobraźnia płatała mi głupie figle, przedstawiając
kolejne, coraz dziwniejsze i gorsze warianty tej rozmowy. Co za absurd.
To jednak wystarczyło, żebym poczuła, jak do oczu cisnął mi się łzy.
Cholera… Dlaczego jestem taka słaba? Wystarczy mi byle pierdoła i się
rozklejam, no naprawdę. Przetarłam oczy i mocniej zacisnęłam dłonie na
kierownicy. Zamrugałam jeszcze kilka razy, żeby pozbyć się tej głupiej mgiełki
i podniosłam wzrok. Wtedy już wiedziałam.
Nie!
Otwieram oczy. Widzę tuż przed sobą podłogę i orientuję się, że kucam.
Nie pamiętam tego, ale za to kolejny element wskoczył na swoje miejsce. Już
wszystko wiem. Wiem co się stało i dlaczego. Cholerny efekt motyla… Że też
jedna kolacja, do której nawet nie
doszło, tak może wszystko zmienić.
To trochę jak łańcuch – jedno ogniwo pociąga za sobą kolejne. Kolacja,
kłótnia, wyjście z domu, deszcz, telefon,
płacz… i ta cholerna półciężarówka.
To wszystko moja wina. Moi krewni i przyjaciele martwią się o mnie, bo
głupia ja nie potrafię trzymać nerwów na wodzy! Bo się przejmuję tym, że
siostra w złości powiedziała kilka słów za dużo. Bo płaczę z byle powodu… A
przecież wiem, już wtedy wiedziałam, że Hanabi nigdy nie powiedziałaby czegoś
takiego na poważnie. Każdego czasem ponosi, nawet dorosłego, a ona jest tylko
nastolatką.
To nie twoja
wina, siostrzyczko.
Powoli się podnoszę i wtedy dociera do mnie jeszcze jedna rzecz. Ból
ustał. Przestało mnie boleć! Ale nadal tu jestem. A to oznacza…
Czym prędzej odwracam się i biegnę do swojej sali. Tym razem liczę
piętra, wchodząc na górę po schodach. A właściwie wbiegając, bo przecież i tak
nie mogę się tym zmęczyć. Gdy docieram do znajomego terenu, udaje mi się
naliczyć siedem pięter. Czyli nie pomyliłam się zbyt wiele, szacując odległość
od ziemi.
Wchodzę do sali z uśmiechem. Podświadomie czuję, że to był przełom. W
sali jest już tylko jeden lekarz i pielęgniarka, zmieniająca kroplówkę. Słyszę,
jak rozmawiają ze sobą zadowoleni. Rozprawiają o akcji ratunkowej. Padają słowa
„Było blisko.”, ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Żyję i mam się świetnie, a
przynajmniej tak twierdzą – i to jest dla mnie najważniejsze.
Patrzę na siebie. Dalej jestem nieprzytomna, to logiczne. Ale coś się
jakby zmieniło. Mam wrażenie, że to ciało, które leży na łóżku, łatwiej oddycha
i ma zdrowszy odcień skóry. Wiem, że to głupie, ale czuję, że tak jest. W końcu
to ja, prawda?
Po raz pierwszy czuję, że nie chce mi się płakać, tylko śmiać. Śmiać
na całe gardło! Strach uleciał całkowicie, zastąpiony przez nową porcję energii
i nadziei.
Lekarz i pielęgniarka wychodzą. Do sali nieśmiało zagląda Hanabi, a za
nią pozostała trójka. Wchodzą do sali niemal bezszelestnie. Zupełnie jakby się
bali, że mnie obudzą.
A proszę
bardzo. Budźcie mnie. Byle szybko!
Mam ochotę wyściskać ich wszystkich po kolei. Hanabi podchodzi do
łóżka i widzę na jej twarzy ulgę. Oddycha głęboko, przymykając oczy. Uśmiecha
się lekko. To dobrze. Ona też chyba czuje, że wszystko zmierza ku lepszemu.
Tym razem nawet Neji podchodzi bliżej. Rozmawia ze mną, co cieszy mnie
jeszcze bardziej. Śmiać mi się chce, gdy opowiada o panice Hanabi, a ona
wścieka się i uderza go w ramię. Jeszcze przed chwilą ta scena wydawała się
straszna, ale teraz? Teraz wszyscy byli spokojni i uśmiechnięci.
Czekajcie na
mnie. Niedługo wrócę!
Tym razem noc spędzam siedząc po turecku na łóżku i wpatrując się w
moją nieprzytomną twarz z wielkim skupieniem. Większym niż dotychczas. Zastanawiam
się, jak to zrobić, żeby wrócić do swojego ciała. Z jednej strony obawiam się
tego, bo może wtedy przestanę widzieć i słyszeć co się naokoło mnie dzieje. Ale
z drugiej… Jak mam się ocknąć, skoro moja świadomość hula sobie w najlepsze po
szpitalu? Jestem potrzebna mojemu ciału, jakkolwiek głupio to nie brzmi.
Noc jest dość długa. Zwłaszcza dla osoby, która nie śpi i nie odczuwa
takiej potrzeby. Mam wystarczająco dużo czasu, by wszystko przemyśleć i
spróbować kilku rzeczy. Zaczynam od rzeczy najprostszej i najbardziej
oczywistej – przynajmniej dla mnie. Zamykam oczy i całą sobą skupiam się na
tym, by wrócić do swojego ciała. Myślę o tym, koncentruję się na tym, wyobrażam
to sobie. Ale gdy otwieram oczy, dalej jestem w tym samym miejscu i dalej
patrzę na świat spoza swojego ciała.
Zastanawiam się. Do głowy przychodzi mi nieco mniej konwencjonalny
sposób. Może nawet głupi, ale próba nie strzelba. Kładę się na sobie.
Dosłownie. Zaciskam powieki i skupiam się na tym, by wniknąć w swoje ciało. Ku
mojemu rozczarowaniu nic takiego się jednak nie dzieje.
Rozważam więc inne opcje. Do głowy przyszła mi nawet hipnoza. Ale jak
mam zahipnotyzować sama siebie? Nie mogę przecież nikogo poprosić o pomoc, nie
dam rady.
Na takim rozmyślaniu schodzi mi cała noc. Z zamyślenia wyrywa mnie
pani, która wchodzi do pokoju, ciągnąc za sobą wiadro na skrzypiących
kółeczkach. Rozsuwa zasłony, a do pokoju wpadają pierwsze promienie słońca.
Zaczyna myć podłogę, a ja całkowicie wybijam się z rytmu. Póki co daję sobie
spokój z dziwnymi eksperymentami.
Coś wymyślę.
Na pewno.
Po południu jak zwykle odwiedza mnie Hanabi, tym razem z ojcem. Jest
przerażony wydarzeniami z poprzedniego dnia. Długo rozmawia z lekarzem, a ja
nie chcę tego słuchać. Przecież już wszystko dobrze, prawda?
Wychodzę na korytarz. Już się nie boję opuszczać mojego pokoju, choć
nie oddalam się tak jak wczoraj. Spaceruję tam i z powrotem, przyglądając się
innym pacjentom, lekarzom, pielęgniarkom i osobom odwiedzającym. Jakieś dziecko
biegnie korytarzem, a ja w ostatniej chwili odskakuję, podświadomie obawiając
się uderzenia. Pewnie niesłusznie, ale cóż.
W pewnej chwili na końcu korytarza zauważam znajomą, jasną czuprynę.
Gdybym nie była poza swoim ciałem, moje serce na bank by przyspieszyło. Zawsze tak
głupio reaguję na widok Naruto. Wstydzę się tego, bo zawsze jestem wtedy czerwona
jak burak, ale co mam poradzić?
Czym prędzej wracam do swojej sali. Tata i Hanabi właśnie wychodzą z
pokoju. Naruto wita się z nimi grzecznie i żartuje, że teraz on będzie trzymał
wartę. Moja siostra uśmiecha się do niego życzliwie i wciska do rąk „Małą
księżniczkę” z nakazem, by przeczytał mi rozdział siódmy. Chłopak zgadza się.
Szczerzy zęby w uśmiechu, salutując żartobliwie, po czym wchodzi do sali, a ja
tuż za nim.
Jednak ledwo drzwi się za nami zamykają, a blondyn odkłada książkę na
bok i poważnieje. Podchodzi do łóżka. Staje nade mną i długą chwilę milczy,
wpatrując się we mnie smutnym wzrokiem. W końcu wzdycha i siada na stołku,
przysuwając go jak najbliżej. Bierze mnie za rękę.
Tymczasem ja podchodzę do okna i siadam na parapecie. Uśmiecham się
pod nosem, obserwując Naruto. Cieszę się, że tym razem jesteśmy sam na sam.
Lubię z nim przebywać. Zastanawia mnie tylko jego powaga… Ciekawe o czym myśli?
Mam nadzieję, że zaraz się odezwie. To ciekawe, że nawet będąc sam na sam z
moim nieprzytomnym ciałem, prawie wszyscy mówią na głos. Właściwie to dobrze,
bo dzięki temu wiem, co im chodzi po głowie.
- Hinata – odzywa się w końcu cicho, a ja
mimowolnie nadstawiam uszu. – Hinata, proszę.
Sztywnieję. O co chodzi? Prostuję się jak struna, a dłonie zaciskam na
krawędzi parapetu. Oczywiście na tyle, na ile mogę to zrobić w tej formie.
Nachylam się niebezpiecznie nad podłogą. Nie zważam na to, że łatwo mogłabym
spaść. Przecież nic mi się nie stanie, a on tego nie zobaczy. Dla mnie teraz
najważniejsze jest, by nie uronić ani jednego jego słowa.
- Hinata, błagam, obudź się wreszcie – mówi
powoli, patrząc uważnie na moją twarz. Jak nigdy cieszę się, że opuchlizna
zeszła, a rany zaczęły się już goić. – Posłuchaj, ja…
Milknie. Spuszcza głowę i wbija wzrok w swoje buty zabezpieczone
ochronną folią. W końcu wzdycha głęboko i znów na mnie spogląda. Chyba mocniej
zacisnął dłoń na mojej ręce, ale ja tego nie czuję. Mogę jedynie wyciągać
wnioski z biernej obserwacji.
- Jeżeli się nie obudzisz… Jeśli znowu stanie się
coś takiego jak wczoraj. Albo jeśli lekarze będą musieli… No wiesz. To ja tego
nie zniosę. Kiedy jestem blisko ciebie, wszystko jest piękniejsze. A bez... - głos mu się lekko załamuje.
Zeskakuję z parapetu. Nie wierzę w to, co słyszę. Chyba bym o tym
wszystkim wiedziała, prawda? Że niby mieli mnie odłączyć? Pozwolić mi odejść?
Akurat teraz? Dlaczego? Nie zgadzam się! Przecież ja żyję, jestem tutaj! Halo!
A mój tata? Moja siostra? Moi wszyscy przyjaciele? A… Naruto?
Nie pozwól
im na to! Nie możesz!
To wszystko jest bez sensu. Przecież najgorsze już minęło. Kryzys
przyszedł wczoraj, ale został zażegnany. Tak mówili lekarze!
Podchodzę do niego bliżej. Staję po przeciwnej stronie łóżka. Wpatruję
się w niego, a on we mnie. W tę drugą mnie, tę nieprzytomną. W napięciu
oczekuję jego kolejnych słów.
- Nie zostawię cię tak – szepcze. Podnosi moją dłoń
i przykłada do swojego policzka. – Obiecuję… Przysięgam, że jeżeli mnie tu
zostawisz, to ja i tak cię znajdę. Słyszysz? Pójdę tam za tobą i cię znajdę.
Wiesz dobrze, że nigdy nie cofam moich słów.
Stoję i nie mogę drgnąć. Jestem w szoku po tym, co przed chwilą
usłyszałam. To okropne! Nigdy bym nie sądziła, że ktoś chciałby stracić życie
tylko dlatego, że mnie już nie będzie. A już na pewno nigdy bym nie sądziła, że
tym kimś okaże się właśnie on… Nie, nie mogę na to pozwolić. Muszę coś zrobić,
muszę wrócić do swojego ciała, dać mu jakiś znak. Przecież gdyby on sobie coś
przeze mnie zrobił, już nigdy nie mogłabym sobie tego darować. Nawet po
śmierci, tego jestem pewna.
- Pójdę tam za tobą – powtórzył. – Obiecuję,
Hinata.
Nie! Nie
możesz! Nie pozwalam!
Znowu zaczynam krzyczeć. Tak, to bez sensu, ale to jest silniejsze ode
mnie. Cofam się, dopóki nie uderzam plecami w ścianę. Krzyczę w przestrzeń,
która jest głucha na moje wołanie. Zaciskam oczy i dłonie, potrząsam gwałtownie
głową. Pojawia się znajome uczucie, jakby robiło mi się niedobrze, ale może to
tylko moja wyobraźnia. Upadam na kolana i dalej krzyczę. Po raz kolejny czuję
ból. Chociaż… Nie, to nie jest ból. To znowu ten dziwny ucisk w klatce
piersiowej. Zaciskam powieki i kulę się. Moje ciało robi się ociężałe.
Przestaję się szamotać i machać rękami oraz głową. Robią się tak ciężkie, że po
prostu nie mogę, choć dalej usilnie próbuję.
Nagle dociera do mnie, że nie mogę ponownie otworzyć oczu. Wpadam w
panikę. Co się dzieje?! Znowu nic nie widzę! Dlaczego? Jestem przerażona,
próbuję się ruszyć, krzyknąć, ale moje ciało jakby zamarło. Zaraz. Ciało?!
O Boże!
Przestaję próbować cokolwiek zrobić. Myślę gorączkowo. Powinnam się
skupić. Tak. Do tej pory wszystko widziałam i słyszałam. Skupiam się więc na tym,
by znów unieść powieki. Dalej nic. Są jak zespawane. Wytężam więc słuch. I już
sobie myślę, że to na nic, kiedy nagle dociera do mnie jakiś słaby dźwięk.
Monotonne, ciche, znajome pikanie. Dobiega gdzieś z lewej strony.
Moje serce zaczyna szybciej bić. Tak, dokładnie! Czuję, jak bije mi
serce! Nie wierzę, że to się w ogóle dzieje. Po trzech tygodniach. Trzech
bardzo długich jak dla mnie tygodniach – chyba nareszcie się udało.
Moje zmysły zaczynają działać. Czuję ostry, gryzący zapach
detergentów. Od świtu minęło ładnych kilka godzin. Widocznie po tak długim
czasie mój nos odbiera wszystko o wiele intensywniej niż powinien. Co jeszcze
czuję? Czuję miękki materac. Chyba jest całkiem wygodny… Och, gdyby tylko teraz
nie zaczynało mnie wszystko boleć… Ale tak, czuję nikły, tępy ból w lewej nodze
i w brzuchu. Na szczęście nie jest mocny – to pewnie dzięki środkom
przeciwbólowym. Jest coś jeszcze. Chyba swędzi mnie nos. Chętnie bym się
podrapała, ale moje ręce są ciężkie jak z ołowiu. Właśnie, moje ręce. W lewą dłoń
jest mi tak cudownie ciepło…
Przypominam sobie, że przecież zanim ocknęłam się w swoim ciele,
odwiedził mnie Naruto. Pamiętam wszystko, co mówił i na chwilę znów paraliżuje
mnie strach. Potem jednak mój umysł
wypełnia determinacja i mocne postanowienie. Muszę coś zrobić, by dać mu
sygnał. Jakikolwiek znak, że tu jestem, że nie pozwolę mu zrobić niczego
głupiego.
Teraz skupiam się na rozróżnieniu stron i kończyn. Wbrew pozorom nie
jest to takie proste. Myślę o lewej nodze, a czuję, że mój mózg ma ochotę
poruszyć prawym kciukiem. Nie tędy droga, kolego. Koncentruję uwagę na lewej
ręce i próbuję zmusić mięśnie do poruszenia ręką. W końcu mam wrażenie, że moje
palce drgnęły. Cóż, nie jest to efekt, którego oczekiwałam, ale chyba podziałało, bo Naruto nagle
wyraźnie się ożywia.
- Hinata? – wyraźnie słyszę jego głos tuż obok
siebie. Czuję też jego zapach, który po raz pierwszy w życiu jest dla mnie o
wiele, wiele za mocny. – Hinata! O matko, Hinata!
Puszcza moją dłoń, która bezwiednie opada na materac. Mam ochotę
jęknąć, bo to boli, ale moje usta są równie chętne do współpracy co całe ciało.
Musiałam chyba jednak nieświadomie okazać jakiś minimalny grymas, bo Naruto
nagle przeprasza mnie kilka razy i wybiega z pokoju. Przynajmniej tak wnioskuję
po tym, co słyszę dookoła.
- Siostro?! – słyszę jego głos dobiegający z
korytarza. – Siostro! Siostro! Hinata się budzi! Nareszcie! Taaaak!
Uśmiecham się w duszy i cieszę jak małe dziecko. Podobnie zresztą jak
Naruto.