niedziela, 25 marca 2018

Zapach porannej kawy


fandom: Naruto




W jasnej kuchni panowała błoga cisza. Przerywało ją jedynie monotonne tykanie zegara i szum drzew poruszanych letnim wiatrem. Wszystkie meble i przedmioty znajdujące się w pomieszczeniu były czyste i schludnie poukładane. Na parapecie stał rząd doniczek, a w nich rosły bujne, kolorowe rośliny – w każdej inna. Powietrze było ciepłe i przepełnione zapachem świeżo zaparzonej kawy. Czwartkowy poranek był leniwy i spokojny. Piękny.
Siedzieli naprzeciwko siebie.
Ona – wyprostowana, z nogą założoną na nogę, ale jeszcze w zwiewnej koszuli nocnej i z bosymi stopami. Przed nią stał talerz z apetycznie wyglądającymi kanapkami, a obok leżała teczka wypełniona po brzegi papierami. Wpatrywała się w dwa małe wróble, które właśnie przysiadły na parapecie. Nieświadomie uśmiechała się lekko.
On – siedział na krześle bokiem, opierając się o beżową ścianę. Ubrany był elegancko – czarne spodnie, popielata koszula z długim rękawem i dopasowana kamizelka. Brakowało już tylko marynarki. Na stole czekało na niego śniadanie, którym w najmniejszym stopniu nie był zainteresowany. Lekko rozwichrzone włosy delikatnie opadały na jego czoło, a oczy miał przymknięte. Na jego twarzy malował się spokój.
Oni – w dłoniach trzymali kubki z gorącą, gorzką kawą.
Milczeli.
Kiedyś Sakura wyjątkowo irytowała go swoim paplaniem prawie na okrągło. Non stop tylko gadała i gadała, o każdej pierdole, jaka tylko przyszła jej do głowy.
Ją natomiast do szewskiej pasji doprowadzało milczenie Sasuke. Jakiegokolwiek tematu by nie poruszyła, on wpatrywał się przed siebie z nieodgadnioną miną i nijak nie komentował jej słów.
W końcu jednak oboje nauczyli się tej trudnej sztuki dochodzenia do porozumienia, zwanej przez ludzi kompromisem.
Ona miała do dyspozycji popołudnia. Przeważnie pracowała w domu, z rzadka odwiedzając biuro, więc gdy Sasuke wracał zmęczony do domu, siadała na kanapie, a on na podłodze przed nią. Wtedy powoli i dokładnie rozmasowywała mu plecy, opowiadając o minionym dniu – prowadzonych sprawach, telefonach, rozmowach, ewentualnych spotkaniach z klientami, a czasem nawet o obowiązkach czy planach na najbliższy wolny dzień.
Jemu w udziale przypadały poranki. Czas przed pracą wypełniony był po brzegi ciszą i zapachem kawy. Najpierw pobudka – zawsze sam budził się dokładnie trzy minuty przed budzikiem, niezależnie od godziny, na którą go nastawił. Potem leżał chwilę, wpatrując się w śpiącą Sakurę, która zazwyczaj wstawała pół godziny później niż on. Gdy w końcu wstawał, szedł do łazienki, by wziąć długi, gorący prysznic, bez względu na porę roku i temperaturę w domu. Spotykali się na dole, gdzie jedli wspólnie śniadanie, siedząc przy małym stoliku w kuchni wypełnionej gorzkim aromatem palonych ziaren kawy.
W pewnej chwili Sakura wstała od stołu. Odstawiła pusty talerz do zlewu i zniknęła na schodach prowadzących na piętro. Sasuke otworzył oczy, odprowadzając ją wzrokiem. Zlustrował jej ciało – smukłe, opalone nogi, na których szła delikatnie kołysząc biodrami. Kobieco zaokrąglone pośladki i wyraźne przewężenie w talii. Uroczo smukłe ramiona, na które opadały miękkie, różowe włosy, sięgające mniej więcej łopatek. Uśmiechnął się pod nosem.
Gdy wróciła kilkanaście minut później, również była gotowa do wyjścia. Ubrana, z delikatnie pomalowanymi ustami i rzęsami pociągniętymi tuszem. Nie wybierała się jednak na żadne spotkanie – można to było poznać po zwiewnej, czerwonej sukience i dziewczęcych balerinkach w podobnym kolorze, zamiast eleganckiej, ołówkowej spódnicy i białej koszuli.
Sasuke odwrócił wzrok, przenosząc go na leżącą na stole teczkę. O nic nie pytał. To był jego czas, a ona i tak wszystko mu opowie gdy tylko wróci do domu. Wstał z krzesła i westchnął cicho, odstawiając talerz z niedojedzonym śniadaniem na blat koło lodówki. Później nakarmi nim ptaki.
Zbliżył się do Sakury i spojrzał jej w oczy. Zadarła głowę – był od niej sporo wyższy. Jej usta wygięły się w subtelnym uśmiechu. Kochał ten uśmiech. Był przeznaczony tylko dla niego. Odwzajemnił gest, unosząc nieznacznie kąciki ust. Podniósł rękę i lekko trącił palcami jej czoło. Przymknęła oczy, a wtedy on odsunął się i udał do przedpokoju, by założyć buty i marynarkę. Już po chwili wyszedł z domu. Sakura szybko chwyciła torebkę oraz teczkę i podążyła za nim, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Wyszli razem, choć poszli osobno, każdy w swoją stronę. W domu pozostał tylko zapach porannej kawy. 

• ○ • ○ •

Ha, dzisiaj krótkie SasuSaku. Zainspirowana wieloma jednopartówkami (na które ostatnio mam jazdę) i kawą, której właściwie nie znoszę, ale która akurat skończyła się w dniu, w którym to pisałam :) Nie wiem jak mi wyszła, bo to moje pierwsze podejście do SasuSaku na poważnie. Możecie ewentualnie dać znać, co o tym myślicie, ja się nie obrażę ;)
Na razie partówki będą wlatywać na przemian z rozdziałami na drugim blogu. Mam nadzieję, że ten system się sprawdzi. Jak nie - będę kombinować. 
Buźki ♥ ♥ ♥

poniedziałek, 19 marca 2018

Wróciłam.

fandom: Naruto



- Sto lat, sto lat! Niech żyje, żyje nam! A kto? Hinata!

Hinata? Hinata… Tak, tak mam na imię.

- Hinata! Skarbie, nic ci nie jest? Uderzyłaś się? Pokaż, podmucham.

Mama? Niemożliwe! Moja mama przecież nie żyje…

- Hinata, pożyczysz mi spinkę?

Hanabi, moja mała siostrzyczka.

- Cześć, Hinata!

Naruto…  Och, Naruto!

- Hinaaaaataaaaa!

A to…?

Mam ochotę się rozpłakać. Słyszę ich, ale nie widzę. Jest ciemno. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Co oni tu robią? Mama? Hanabi? Naruto? Dlaczego? Jest bardzo ciemno. Boję się. Nie czuję rąk, nóg, nic nie widzę. Dlaczego? Próbuję nabrać powietrza. Moje płuca nie chcą działać. Każda próba kończy się fiaskiem. Oddychanie boli, jakby moją klatkę piersiową wypełniał gęsty, lepki płyn, w dodatku z mnóstwem maleńkich igieł w sobie. Bardzo boli. Próbuję otworzyć oczy, ale nic z tego. Powieki są ciężkie jak z ołowiu. Walczę, ale to na nic.
- Wpuśćcie mnie! Wpuśćcie, do cholery! Wiecie kim ja jestem?!

Tata. Gdzie on jest? Co on tu robi? Tato!

Chcę krzyczeć, zawołać tatę, ale też nie mogę. Żebym przynajmniej mogła się rozpłakać… Ale i to okazuje się daremnym wysiłkiem. Boże. Boże! Ja chcę widzieć! Chcę ich zobaczyć, przytulić. Niech ktoś powie, że to zaraz się skończy. Niech ktoś coś zrobi!
- Córeczko… - szepcze tata, ale ja go nie widzę. – Kochanie, wszystko będzie dobrze.
Och, jak bardzo chciałabym w to wierzyć! Ale jest tak ciemno i zimno. Boję się. Dlaczego nie mogę się odezwać? Powinnam krzyczeć i płakać, ale nie mogę! Nic nie czuję, poza tym cholernym chłodem. Czy ktoś otworzył okno? Przecież jest styczeń! Zamknijcie je, błagam, zanim zamarznę!
W końcu robi się jakby odrobinę jaśniej. Wiem, że mrugam oczami, chociaż tego nie czuję. Zaczynają docierać do mnie pojedyncze kształty i barwy. Robi się coraz widniej, aż w końcu jest dobrze. Tylko wszystko jest na razie dziwnie zamazane… Mam jednak nadzieję, że i to minie.
Widzę pokój. Duży, jasny i przestronny. Ogromne okno zajmuje prawie całą ścianę naprzeciwko mnie. Za nim widzę miasto. Poznaję je. To Konoha, mój dom. Tylko gdzie ja jestem? Skupiam się bardziej na miejscu, w którym się znajduję. Białe ściany, białe meble. Wszystko białe. Nawet kobieta stojąca w rogu ubrana jest na biało. Zaczynam lepiej widzieć, mogę się jej dokładnie przyjrzeć. Nie znam jej, na pewno. Ma jasne włosy, związane w wysokiego kucyka, bladą cerę i zatroskaną minę. W skrzyżowanych na wysokości brzucha rękach trzyma gruby notes dużego formatu. Wygląda na pielęgniarkę… Może to szpital?
Rozglądam się dalej. Nie ma tu zbyt wiele rzeczy. Dwoje drzwi – to na pewno. Nie wiem dokąd prowadzą. Chciałabym stąd wyjść, tu jest dziwnie. Czuję jednak, że nie mogę. Jeszcze nie teraz. Po mojej prawej stronie stoi łóżko. Zbliżam się do niego powoli. Czuję dziwny niepokój. Przyglądam się postaci leżącej w białej pościeli. Nie mogę jej rozpoznać, chociaż wydaje się znajoma. Kobiece kształty. Długie, ciemne włosy. Jasna skóra. Nie widzę szczegółów, bo choć mój wzrok jest już w porządku, dziewczyna na łóżku jest w okropnym stanie.
Wzdrygam się lekko. Wszędzie, gdzie tylko da się zobaczyć, widać śnieżnobiałe bandaże. Są czyste, nowe. Musi tu leżeć od niedawna. Opatrzone są ręce i prawe ramię, razem z szyją. Twarz również jest częściowo zabandażowana i oklejona plastrami. Widać zamknięte oczy – lewa powieka jest paskudnie spuchnięta. Spod opatrunku wystaje nos. Kiedyś musiał być śliczny, mały i zgrabny. Teraz… Cóż, ciężko stwierdzić, bo część niezakryta gazą jest jednym wielkim strupem. Podobnie jak lewy policzek, który jest naznaczony licznymi zadrapaniami. Muszą być głębokie, bo widać niebieskie nici szwów. Wszędzie, gdzie tylko się da, poprzyczepiane są różne kable i rurki. Jedna prowadzi od zgięcia w łokciu do wysokiego stojaka z opróżnioną do połowy kroplówką. Inne do kilku różnych aparatów. Jeden miga, drugi cicho popiskuje. Nie mam pojęcia do czego służą, ale chyba nawet nie chcę tego wiedzieć.

Biedna…

Współczuję jej. Naprawdę jej współczuję. Zawsze byłam wrażliwa na cudzą krzywdę. Nie widzę w tym zresztą nic złego. Każdy powinien mieć w sobie przynajmniej odrobinę empatii.
- Hinata… Moje dziecko…
Dopiero teraz zauważam stojącego po drugiej stronie mężczyznę. Rozpoznaję w nim swojego tatę. To dziwne… Przecież widzieliśmy się rano, gdy wychodził do pracy. A teraz? Mam wrażenie, że w ciągu tych kilku godzin postarzał się o kilka lat. W jego oczach widzę niepokój, lęk. To mnie przeraża, bo nigdy czegoś takiego u niego nie widziałam. Zawsze był opanowany i nie ujawniał emocji. A teraz? Włosy rozwichrzone, koszula wymięta, guziki krzywo zapięte. I ten słaby, zdenerwowany głos. To nie jest Hiashi Hyuuga, jakiego znam.

Wszystko dobrze, tato?

Mówię do niego. Słyszę swój głos. A jednak ciągle nie opuszcza mnie to dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Tata patrzy w moją stronę, ale jakby mnie nie widział.

Tato, nie wygłupiaj się! Odezwij się do mnie. Co tu się dzieje? Czy to jakiś chory żart?!

Nie… To nie jest żart, to niemożliwe. W ten sposób się nie żartuje.
Widzę, jak tata podnosi głowę. Patrzy na mnie. Omija łóżko i zbliża się. Zatrzymuje się tuż przede mną. Powinnam poczuć znajomy zapach – mieszaninę proszku do prania, jego perfum i odświeżającego płynu do płukania ust. A jednak nie czuję nic. Obserwuję, jak na mnie patrzy i po moich plecach przebiega dreszcz. On nie patrzy na mnie. On patrzy… przeze mnie.

Tato? Tato! Co tu się dzieje?! Odpowiedz!!!

Znowu chcę się rozpłakać i krzyczeć jednocześnie. W normalnych warunkach łzy już dawno ciekły by mi ciurkiem z oczu. Ale tu nic nie jest normalne. I to mnie naprawdę przeraża.
- Czy ona się obudzi?
Z zamyślenia wyrywa mnie głos taty. Choć jego oczy patrzą w moją stronę, teraz wiem, że nie patrzy na mnie. Odwracam się i zerkam przez ramię. Rozmawia ze stojącą przy drzwiach pielęgniarką.
- Tego nie wiem, sir – jej głos jest smutny, współczuje mu. – Ale zrobimy co w naszej  mocy…
- To za mało!
Wzdrygam się. Dawno nie słyszałam, by krzyczał. To prawda, jest surowy, ale rzadko daje się ponieść. Przyglądam mu się. Nie wiem czy bardziej chciałabym przytulić jego, czy żeby on przytulił mnie. Unoszę rękę, by go dotknąć, ale w ostatniej chwili ją cofam. To głupie, ale boję się. Boję się, że gdy spróbuję go dotknąć, znowu nic nie poczuję.

Tato, proszę… Co tu się dzieje? Czy to… Czy to…

Już nie krzyczę. To i tak bezsensu. Nie słyszą mnie ani nie widzą. Powoli zaczyna do mnie docierać, co tu się dzieje. To straszne! Nie chcę, nie mogę dopuścić do siebie myśli, że dziewczyna na łóżku…
- Hinata!
- Proszę pani, tu nie wolno…
- Jaka pani, debilu?! Jestem jej siostrą. – Hanabi jest wściekła. Słyszę to w jej głosie. – Puszczaj, palancie!
Nie wiem co dzieje się za drzwiami. Boję się odwrócić i spojrzeć na Hanę. Jeżeli będzie w stanie podobnym do taty, to chyba pęknie mi serce.
- Puść ją. To moja córka – głos taty jest stanowczy.
Na krótką chwilę zapada cisza. Potem drzwi się zamykają, a w pokoju słychać kroki. Hanabi zbliża się do łóżka. Mija mnie o włos, a ja nie czuję nawet tego charakterystycznego podmuchu na skórze. Nie czuję zapachu jej szamponu, a przecież pamiętam, że rano myła głowę! To wszystko mnie przeraża… Jasne, powoli przestaję się dziwić temu, że połowa rzeczy, które się dzieją dookoła, do mnie nie dociera, ale nie wiem dlaczego i to przeraża mnie tylko jeszcze bardziej.
- Hinata…
Zagryzam dolną wargę. Nie wiem jak mocno to robię, bo nie czuję też bólu. Właściwie moje zmysły, z tego co zaobserwowałam, ograniczają się do wzroku i słuchu. Węch i dotyk pozostają jak na razie niewrażliwe. A skoro tak, ze smaku też nici. Ale to nic. Za bardzo się stresuję, żeby myśleć o jedzeniu i jego ewentualnym braku.
Bezczynnie obserwuję, jak Hanabi podchodzi do łóżka i leżącej na nim dziewczyny. Ciężko mi to przyznać, ale gdzieś z tyłu mojej głowy siedzi taki głosik, który podpowiada mi, że ta dziewczyna, to właśnie  ja. Tylko jak to możliwe, skoro jestem tutaj?
Moja siostra siada na plastikowym stołku koło łóżka i bierze mnie za rękę. Powoli się do niej zbliżam. Przysiadam na skraju łóżka i obserwuję ją. Jest blada, bledsza niż zwykle. Zaciska dłonie na białym prześcieradle, tuż obok ręki tej… mojej ręki. Wpatruje się w moją pokiereszowaną twarz. Boże, jak ja mogę tak wyglądać? Zresztą, to nieważne… Nie mogę się użalać nad sobą, kiedy moja młodsza siostra siedzi obok i… płacze?

Och, nie, Hana. Nie! Proszę, nie płacz.

Zanim się zastanowię co robię, podnoszę rękę i dotykam jej policzka, chcąc otrzeć powoli spływające łzy. Z mojego gardła wydobywa się niemy jęk, kiedy orientuję się, że nie mogę tego zrobić. Co prawda nie wygląda to jak w kreskówkach, moja ręka nie przenikła przez jej głowę całkowicie, ale i tak nie jest to to samo, co zwykły dotyk. To właściwie bardzo dziwne i chyba nie do opisania. Gdy moja dłoń styka się z jej skórą, czuję chłód i lekkie mrowienie. Ręka nie wnika w ciało, ale też nie opiera się na nim, tak jak nakazywałyby rządzące światem prawa fizyki. Tylko, że teraz te prawa chyba nie mają zbytnio racji bytu. Przynajmniej nie w odniesieniu do mnie.
Cofam rękę. Jest mi bardzo przykro, że nie mogę jej dotknąć i pocieszyć, porozmawiać. Jeszcze raz omiatam pomieszczenie wzrokiem. Pielęgniarka stoi na swoim miejscu. Gdyby nie jej zmienna mimika, pomyślałabym, że jest figurą woskową. Tata drepcze tam i z powrotem przy oknie. Ma zatroskaną minę. To okropne, że to mówię, ale cieszę się, że się tak zachowuje. Czasami nie jestem pewna na ile mu na mnie zależy. Czy w ogóle zależy.

Nie bądź głupia. Oczywiście, że zależy.

Mija czas, a ja próbuję zrozumieć, co się dzieje. Zupełnie nie pamiętam co się stało. Kilka przebłysków z poranka. Jadłam śniadanie – owsiankę, taką jak kiedyś robiła mi mama. Po domu krzątał się tata, szykując się do pracy – elegancki i poważny, powściągliwy jak zwykle, gdy zamieniał z nami kilka zdań. I Hanabi – z mokrymi włosami, trajkocząca przez telefon ze swoją koleżanką, Matsuri. Pamiętam jeszcze zapach kawy zbożowej, jedynej jaką uznaje nasz tata, a także tykanie zegara. Och, i jeszcze srokę na parapecie. Tak, to wszystko. Minęły dwa dni, a ja dalej nie rozumiem, co się stało.
- Cześć, Hinata.
Zerkam w kierunku drzwi. To Ino, Sakura i Tenten. Jak miło, że przyszły! Wczoraj była u mnie Sakura. Obiecała, że dzisiaj też wpadnie, ale nie sądziłam, że przyprowadzi też resztę. Widzę jak podchodzą do mojego łóżka. Tenten wzdycha i głaszcze mnie po ręce, Sakura poprawia zasłony, by ostre światło nie padało na moją twarz, a Ino układa mały bukiecik kwiatów w wazonie koło łóżka. Kurczę, znowu się wzruszyłam… Nigdy nie sądziłam, że mam tylu przyjaciół. To prawda, wiedziałam, że jest kilka osób, które mnie lubią. Ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że naprawdę komuś na mnie zależy! Mama miała rację, że powinnam bardziej w siebie wierzyć. Cieszę się, bo to naprawdę wiele dla mnie znaczy w tych trudnych chwilach. Choć one mnie nie widzą, ja widzę je i to daje mi siłę i nadzieję, że w końcu dowiem się, co się dzieje, a potem będę mogła wrócić. Do nich.

Jesteście najlepsze, dziewczyny.

Znowu wspomnienie. Kolejny element do mojej układanki. Pamiętam tatę, który wychodził do pracy. Wszedł do kuchni, gdy razem z Hanabi przeglądałyśmy katalog z ubraniami, który przyszedł wraz z pocztą. Popatrzył na nas z góry i przez chwilę milczał. A potem powiedział, że mamy się elegancko ubrać, bo po południu ktoś do nas przyjdzie. Jakiś ważny gość… To chyba miała być kobieta. Tak, to zdecydowanie kobieta, pamiętam jak padło jej imię – Mitsuko.

Nie chciałam, żeby przyszła, ale wiedziałam, że moja niechęć nie ma nic do rzeczy.

Stoję przy oknie. Ostatnio to mój jedyny sposób na kontakt ze światem zewnętrznym. Już wiem, że jestem w szpitalu dokładnie od tamtego dnia, z którego pochodzą moje ostatnie wspomnienia, czyli pięć dni. Wiem też, co mi jest. Ile złamań, jakie wyniki badań krwi, moczu i serca. Znam wynik każdego pomiaru ciśnienia. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie są szanse na moje obudzenie, wyzdrowienie, powrót do formy i dawnego wyglądu. Orientuję się, bez których maszyn nie mogłabym dłużej funkcjonować, bo pomagają mi oddychać i monitorują mój stan przez cały dzień i całą noc. Mam wgląd w to, jakie dostaję leki, kiedy i w jakich dawkach. Co zawiera każda z kroplówek. Wiem wszystko, bo lekarze przychodzący na obchód dyskutują ze sobą, a ja chłonę każde wypowiedziane przez nich słowo. Nie patrzę tylko, gdy zmieniają mi opatrunki. Nie chcę, nie mogę. Staram się nawet nie słuchać ich komentarzy, ale ciężko to zrobić.
Mam świadomość, że mój tata załatwił mi wiele udogodnień – o ile oczywiście można tak to nazwać. Dzięki niemu mam oddzielną salę, tylko dla mnie, oraz najlepszych lekarzy prowadzących, a także masę specjalistów, którzy odwiedzają mnie co jakiś czas. Część z nich naturalnie i tak by przychodziła, ale wiem, że tata zadbał o to, by byli to najlepsi z najlepszych.
Przedwczoraj udało mi się natomiast dowiedzieć, jakim cudem znalazłam się w tym stanie. Podobno wypadek samochodowy. Jechałam jako kierowca, w samochodzie byłam sama, i zderzyłam się czołowo z półciężarówką. Był tylko jeden problem. Dalej  nie wiedziałam gdzie i dlaczego jechałam? Jak doszło do tego wypadku?
Słyszę jak otwierają się drzwi. Ktoś wchodzi do pokoju. Odwracam się i widzę Hanabi. Tuż przy drzwiach zrzuca z ramienia plecak. Przyszła tu prosto ze szkoły?
- Siema, Hina – wita się ze mną tak, jakbyśmy były w domu.
Jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
Uśmiecham się do niej. Szkoda, że tego nie widzi. Nam obu byłoby wtedy lżej.

Cześć, siostrzyczko. Dobrze cię widzieć.

Wiem, że mnie nie słyszy. Ale co mam zrobić? Nie mogę z nikim porozmawiać, a to… to daje mi namiastkę normalności. Poczucie bezpieczeństwa.
Obserwuję jak Hanabi siada przy moim łóżku. Bierze mnie za rękę. Och, jak chciałabym poczuć jej dotyk! Odwzajemnić uścisk. Jest mi przykro, że nie mogę tego zrobić. Podchodzę i siadam po turecku w nogach łóżka. Słucham jak moja siostra opowiada mi o dniu w szkole. Konohamaru znowu ją wkurzał, nic dziwnego. A Moegi dostała piątkę z odpowiedzi, co było niesprawiedliwe, bo to ona chciała odpowiadać. Specjalnie się do tego uczyła! No, a Udon nasmarkał jej do sałatki, którą zrobiła sobie na drugie śniadanie. Fuj. Musiała ją wyrzucić… Aaaa, a Matsuri koniecznie kazała mnie pozdrowić. To miło z jej strony.

Mam nadzieję, że jej ode mnie podziękujesz.

Patrzę jak Hanabi wstaje i podchodzi do swojego plecaka. Wraca na swoje stałe miejsce z książką i szczotką. To dziwne. Wcześniej tego nie robiła. Teraz odkłada książkę na stolik i zaczyna czesać moje długie włosy. Właściwie jestem jej wdzięczna. Chyba do tej pory nikt o tym nie pomyślał, bo są dość splątane. Na szczęście Hanabi jest delikatna. Powoli i metodycznie rozczesuje kolejne pasma. Cieszę się, bo choć nie czuję bólu, to widzę, że nie traktuje tego jak przykry obowiązek. Dba o mnie z własnej woli, ma dobre chęci. W końcu odkłada szczotkę i bierze ze stolika książkę. Widzę jej tytuł. „Mała księżniczka” to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Pamiętała? Czy to przypadek? W każdym razie, Hanabi zaczyna czytać. Przymykam oczy i wsłuchuję się w jej melodyjny głos. Przez tę krótką chwilę czuję się… normalnie. Jestem jej bardzo wdzięczna.

Dziękuję.

Nagle Hanabi przerywa czytanie. Otwieram oczy i widzę, że zaczyna płakać. Mam ochotę zerwać się z miejsca i ją przytulić. Wiem jednak, że nic nie mogę zrobić. Patrzę więc tylko jak zatrzaskuje książkę i kładzie ją na kolanach. Pochyla się, by oprzeć się o łóżko. Książka spada z cichym trzaskiem i otwiera się na przypadkowej stronie z piękną ilustracją małej, czarnowłosej dziewczynki siedzącej w głębokim fotelu przy kominku.
- Przepraszam – szlocha Hanabi, a ja zamieram.
Przeprasza? Mnie? Ale za co?
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarza jak w amoku. – Już nie będę! Przepraszam za to co powiedziałam! Proszę, Hina… Obudź się wreszcie. Słyszysz? Obudź się!

Hanabi, ja… nie rozumiem.

I wtedy sobie przypominam.
Gdy tata już wyszedł do pracy, my zostałyśmy w domu same. Ja kończyłam śniadanie, jak zwykle grzebałam się z nim, bo jednocześnie czytałam książkę. Natomiast Hanabi poszła do łazienki suszyć włosy. Wróciła po kilkunastu minutach, w dodatku przebrana w zupełnie inne spodnie i bluzkę, notabene moją. Zwróciłam jej na to uwagę, bo nie lubię, gdy ktoś bierze moje rzeczy bez pytania. Zignorowała jednak moje słowa.
- Podwieziesz  mnie potem do koleżanki?
- Hanabi, tata nas o coś prosił. Będziemy mieli gościa.
- A co mnie to obchodzi? – prychnęła zirytowana, siadając na krześle i zakładając nogę na nogę. – Nie chcę być na tej głupiej kolacji, wolę jechać do Mats.
Westchnęłam wtedy. Odniosłam talerze do zlewu i spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Nigdzie cię nie zawiozę – powiedziałam stanowczo. – Jadę odebrać rzeczy z pralni i wracam tu na kolację.
- Hina, weeeeź – jęknęła moja młodsza siostra, wywracając oczami. – Skoro i tak jedziesz do centrum, to możesz mnie podrzucić.
- Nie będę ci pomagała urywać się z rodzinnego spotkania.
- To nie jest rodzinne spotkanie! – uderzyła pięścią w stół i zerwała się z miejsca. – Nie zaprasza się obcych na rodzinne spotkania!
Spojrzałam za okno. Już dawno domyśliłam się, że tata kogoś ma. Że spotyka się z kimś, nic nam nie mówiąc. Oczywiście, że dla mnie i dla Hanabi na pierwszym miejscu zawsze była i będzie mama. Ale nie mogłyśmy mu dyktować warunków, był dorosły i zasługiwał na szczęście. Mama na pewno by chciała, żeby w domu była kobieta, która go wesprze. My przecież nie będziemy wiecznie siedzieć w gnieździe.
- Hana, przestań. To dla taty naprawdę ważne.
- A dla mnie ważni są przyjaciele! Ale co ty możesz o tym wiedzieć? – prychnęła.
To mnie zabolało. Nie powiedziałam nic, tylko rzuciłam jej pytające spojrzenie. Chciałam dokładnie wiedzieć co miała na myśli.
- Tylko tata to, tata tamto. A o mnie to już nie pomyślisz, co?!
- Hanabi, przestań! – po raz pierwszy to ja podniosłam głos. – Chyba przesadzasz. Jak możesz tak mówić?! A kto się tobą opiekuje jak jesteś chora? Kto cię wozi do szkoły, do znajomych?
Hanabi prychnęła. Założyła ręce i spojrzała na mnie wyzywająco.
- Spokojnie, jeszcze półtora roku i sama zrobię prawo jazdy.
- To nie o to…
- A o co? Zresztą, przecież i tak  nie masz nic lepszego do roboty, prawda?
- Co masz na myśli?
- O to, że nie masz znajomych – powiedziała, uśmiechając się prowokująco.
Coś zakuło mnie paskudnie w środku. Hanabi potrafiła być naprawdę okropna, jeżeli chciała. Ale jeżeli to był jej sposób na to, by dopiąć swego, to się pomyliła. Nie tędy droga. Ubliżanie mi nigdy nie sprawiało, że nagle stawałam się potulna. Właśnie wtedy zbierałam w sobie siłę, by walczyć.
- Nie bądź niesprawiedliwa, Hanabi – odparłam, dumnie unosząc głowę. – Mam znajomych, którzy rozumieją, że mam obowiązki wobec rodziny. Szanują mnie.
- Nie szanują, tylko olewają – zakpiła Hanabi, wzruszając ramionami. – Jesteś głupia i naiwna, siostrzyczko.
- Za to ty traktujesz mnie jak służącą! Nie zgadzam się na to!
- No nie rozpłacz się – syknęła w moją stronę, ocierając wyimaginowane łzy.
- Hanabi, przestań! – Czułam, że cokolwiek nie powiem, nie zrobię na niej wrażenia. – Jestem starsza od ciebie i nie masz prawa się tak do mnie odnosić. Pojadę po te rzeczy, a ty pójdziesz się grzecznie przebrać i będziesz czekać tu na mnie i na tatę, zrozumiano? Jeżeli wymkniesz się do Matsuri lub kogokolwiek, znajdę cię i siłą przyprowadzę do domu, rozumiesz?
Roześmiała się. Mówiłam całkiem poważnie, a ona zaczęła śmiać się, ciągle patrząc mi w oczy.
- Jesteś śmieszna – powiedziała w końcu. – Ja mam przynajmniej przyjaciół, którzy mi pomogą. Jeżeli zechcę, ucieknę od was w cholerę i nikt mnie nie znajdzie, bo oni mi pomogą. A ty? Przecież gdybyś zniknęła, to nikt by cię nie szukał! Jesteś słaba i żałosna, potrafisz się tylko podlizywać tacie i innym! Myślisz, że on tego nie widzi? Widzi, widzi! Ile razy to mi powierzał ważne sprawy? Doskonale wie, jaka jesteś żałosna! Wszyscy to wiedzą. Mogłabyś umrzeć i nikt by po tobie nie płakał, taka jest prawda.
I wtedy wyszłam z domu.

Już dobrze, Hana. Nie gniewam się. To nie była twoja wina.

Minęły kolejne cztery dni. Chyba, bo powoli zaczynam tracić rachubę. Codziennie ktoś mnie odwiedza. I nie mówię tu tylko o lekarzach i pielęgniarkach. Oczywiście, oni też są bardzo mili, no i przecież dbają o mnie, chcą mi pomóc. Nie mówię nawet o mojej rodzinie, choć tata, Hanabi i Neji przychodzą tak często, jak tylko mogą. Mówię o moich znajomych. Moich przyjaciołach. Tak, teraz doskonale wiem, że mogę ich tak nazywać. Kto inny przychodziłby do nieprzytomnej, oszpeconej dziewczyny, żeby poprawić jej poduszkę albo poczytać książkę? Kto jak nie przyjaciel zdobyłby się na to, by siedzieć w milczeniu i trzymać taką osobę za rękę? Albo wręcz przeciwnie – opowiadać i mówić co tylko ślina na język przyniesie? Przyszli tu chyba wszyscy – Kiba i Shino, bardzo ich lubię, Ino, Choji, Shikamaru, choć jemu pewnie się nie chciało, zjawili się też Tenten i Lee, a Sakura i Naruto przyciągnęli ze sobą Sasuke.

Cieszę się, że tu jesteście.

Przez bite trzy tygodnie siedziałam sam na sam z moim ciałem – ze mną. Moją jedyną rozrywką w tym czasie było oglądanie świata przez okno. Sądząc po odległości od ziemi i ludziach maleńkich jak żuczki, musiałam być mniej więcej na szóstym piętrze. A może wyżej? Nie wiem…
Codziennie wszystko wygląda tak samo. Rano długo stoję wsparta o parapet i patrzę na wschód słońca. Z tej perspektywy jest naprawdę piękny. Mniej więcej w tym czasie zjawia się pani, która sprząta salę. Myje podłogi, wyciera kurz i wychodzi. Prawie na mnie nie patrzy. Potem przychodzi dwóch lekarzy i pielęgniarka – poranny obchód. Badają mnie, mierzą temperaturę, ciśnienie, odczytują zapisy z rozstawionych dookoła maszyn. Lekarze wychodzą, a pielęgniarka zmienia opatrunki, zakrapia oczy i zakłada kroplówkę. Gdy wychodzi, zostaję sama. Rozmawiam wtedy ze sobą, zastanawiam się na głos i próbuję przypomnieć kolejne szczegóły z dnia wypadku. I nic.
Po południu przychodzą do mnie goście. Hanabi często wstępuje w drodze ze szkoły – ona jest praktycznie codziennie. Czasem towarzyszy jej Neji, rzadziej tata. Hanabi gada jak najęta, a oni stoją i wpatrują się we mnie, ale nic nie mówią, poza nieśmiałym „Cześć” oraz „Pa”. To nawet zabawne, widzieć ich tak skrępowanych. Niedługo po nich wpadają inni – czasami sami, czasami we dwójkę lub trójkę. Większej liczby osób i tak nie wpuszczają. Nie na raz.
Często zdarza się, że ktoś z moich znajomych zasiedzi się. Wtedy grzecznie wyprasza ich masażysta, który dba o moją kondycję. Wszystko po to, bym po obudzeniu się mogła w miarę szybko stanąć na własne nogi i mieć siłę wziąć łyżkę do ręki. Wieczorem jest drugi obchód i cały poranny rytuał się powtarza. Badanie, mierzenie, Potem znów rozmawiam sama ze sobą, podsumowując cały dzień.
Najgorsza jest jednak noc. Pielęgniarka zaciąga zasłony i gasi światło. Co prawda mogę wyjrzeć na oświetlone miasto, ale wolę je oglądać w dzień. Siadam więc na łóżku i wpatruję się w siebie godzinami. Nie odczuwam zmęczenia, głodu, pragnienia… Nic z tych rzeczy. No, nie licząc pragnienia uwolnienia się z tego dziwnego stanu, powrotu do normalności, do domu. Cofnięcia czasu.
Czasem czuję, jak zbiera mi się na płacz. To frustrujące, że nie mogę sobie nawet spokojnie popłakać, bo zwyczajnie się nie da. Może wtedy ulżyłoby mi przynajmniej częściowo i łatwiej byłoby mi to wszystko znosić?

Chciałabym to wiedzieć…

Wybił dokładnie dwudziesty pierwszy dzień mojego pobytu poza ciałem. Trzy tygodnie… Jakie to dziwne, gdy się jest w jednym miejscu, ale właściwie nic się nie robi. Tylko patrzę i słucham, co się dzieje dookoła. To trochę jak oglądanie filmu, który tylko momentami jest ciekawy, a tak to w kółko powtarza się ten sam schemat i całość niemiłosiernie się dłuży.
Właśnie jest u mnie Hanabi. Znowu czesze moje włosy. Dzisiaj wreszcie przestała mnie po raz setny przepraszać – naprawdę źle się czułam słuchając tego. Nie mogła przecież przewidzieć, co się stanie. Poza tym, to był wypadek, co z tego, że wcześniej się pokłóciłyśmy? I tak bym pojechała, i tak…
Do pokoju wchodzi Neji. Niesie dwa plastikowe kubki z czymś parującym. Pewnie herbata cytrynowa z automatu. Albo gorąca czekolada. Ale on nie lubi czekolady, więc pewnie to pierwsze. Podaje jeden kubek Hanabi. Odwdzięcza mu się uroczym uśmiechem. Gdy chce, potrafi być naprawdę słodka. Rozmawiają chwilę, jak gdyby nigdy nic. Słucham ich jak zaczarowana. Uwielbiam te chwile, bo mogę wtedy poczuć namiastkę domu. Czasem nawet wtrącam coś lub komentuję, choć oni naturalnie nie mogą mnie usłyszeć i odpowiedzieć – przywykłam.
Hanabi opowiada Nejiemu o młodym pielęgniarzu, który ją zaczepiał. W odwecie podstawiła mu nogę, a on wylądował twarzą w dekolcie jakiejś kobiety. Z jej krzyków wynikało, że to jego przełożona. Mimowolnie śmieję się, wyobrażając sobie tę scenę. Nawet Neji się uśmiecha.
I nagle dzieje się rzecz bardzo dziwna, a wydarzenia nabierają tempa. Po raz pierwszy od dwóch tygodni czuję okropny ból. Rozchodzi się od klatki piersiowej dookoła. Zginam się wpół. Coś piszczy potwornie, a ja krzyczę, żeby ktoś natychmiast to wyłączył. Hałas mnie dezorientuje, przez co mam wrażenie, że wszystko boli mnie dwa razy mocniej.

Dość! Błagam! Już dość!

- Co się dzieje?! – woła przestraszona Hanabi. Gwałtownie odstawia kubek z herbatą na parapet, rozchlapując trochę dookoła. Patrzy na mnie rozszerzonymi oczami. – Neji! – piszczy cienkim głosem, nie bardzo wiedząc co ma robić.
Neji jednak jest bardziej opanowany. Wciska w jej roztrzęsione dłonie swój kubek i wychodzi z pokoju. Słyszę na korytarzu jego donośny głos. Raban jaki robi jest skuteczniejszy od przycisku nad łóżkiem, więc w pomieszczeniu już po kilku chwilach robi się tłoczno od miotających się lekarzy i pielęgniarek. Ktoś poleca Nejiemu wyprowadzić roztrzęsioną Hanabi. Obejmuje ją ramieniem i siłą ciągnie w kierunku drzwi. Moja młodsza siostra rzuca mi przez ramię ostatnie przerażone spojrzenie. I przez jedną sekundę mam wrażenie, że mnie widzi. Nie mnie – nieprzytomną kukłę na szpitalnym łóżku, ale mnie – dziewczynę stojącą pod ścianą, która gdyby tylko mogła, uciekłaby z krzykiem i zostawiła wszystko za sobą.
Patrzę na szeroko otwarte drzwi. Neji i Hanabi znikają za rogiem. Waham się. Nie chcę na to patrzeć. Nie potrafię znieść myśli, że za chwilę może mnie już nie być. Ból w klatce dalej jest, choć teraz jestem w stanie nad tym zapanować, bo pierwszy szok już minął. Teraz powstał nowy problem. Waham się, czy iść za kuzynem i siostrą, czy zostać. Dźwięki aparatury i krzyki lekarzy mnie przerażają, ale wizja opuszczenia tego pokoju też mi się nie podoba. Jeszcze nie próbowałam ruszyć się z tej sali, nie wiem, czy to bezpieczne. A co, jeżeli istnieje ograniczenie odległości, na jaką mogę się oddalić?
W końcu jednak postanawiam ruszyć. Strach przed tym co dzieje się teraz z moim ciałem jest silniejszy niż wszystko inne. Podejmuję próbę. Powoli wychodzę na korytarz. Rozglądam się. Jest cicho i spokojnie, jakbym nagle znalazła się w całkowicie innym świecie. Tuż przed moim nosem przechodzi pielęgniarka, niosąca tacę, na której stoją kubeczki wypełnione lekarstwami. Za nią idzie lekarz z nosem w papierach, a w oddali widzę spacerującą parę staruszków w szpitalnych piżamkach.
Ostrożnie idę dalej. Ciągle staram się skupiać na tym, co czuję. Ból nie zelżał do tej pory, ale również się nie wzmocnił, co na razie biorę za dobrą monetę.
Postanawiam odszukać Nejiego i Hanabi. Odnajduję ich na samym dole, prawie przy głównym wejściu do budynku, tuż przy dystrybutorze z wodą. Hana siedzi na plastikowym krześle. Jest pochylona, twarz ma ukrytą w dłoniach, a jej drobnym ciałem wstrząsa szloch. Podchodzę do niej i na tyle na ile mogę, głaszczę ją po głowie.

Wszystko będzie dobrze, Hana. Nic mi nie jest. Lekarze się mną zajmują. Na pewno mi pomogą.

Mówię, choć do niej nic nie dociera. Przenoszę wzrok na Nejiego. Stoi kawałek dalej. Właśnie podeszli do niego Lee i Tenten. Chyba opowiedział im co się wydarzyło, bo Lee przytyka dłoń do ust, a Tenten obejmuje go mocno. We trójkę podchodzą do Hanabi i próbują ją pocieszyć.
Słyszę dziwny dźwięk. Spoglądam w stronę drzwi wejściowych. I pomyśleć, że tak niewiele dzieli mnie od normalnego świata… Dociera do mnie, co to za dźwięk. Pisk opon na mokrym asfalcie. Ten drobny szczegół, na który nikt prócz mnie nie zwraca uwagi sprawia, że znowu coś sobie przypominam.

Mogłam nie ruszać tego telefonu.

Gdy wyszłam z domu po sprzeczce z Hanabi, natychmiast udałam się do garażu. Wsiadłam za kierownicę i ruszyłam. Miałam tylko odebrać kilka rzeczy z pralni, nic trudnego. Pojechałam, przedstawiłam kwit, odebrałam ubrania, zapakowałam do bagażnika i voilà. Wsiadłam za kierownicę i ruszyłam w drogę powrotną. W międzyczasie zaczęło kropić.
Leżący na siedzeniu pasażera telefon zaczął dzwonić. Zerknęłam przelotnie, by zaraz ponownie skupić wzrok na drodze. Dzwoniła Hanabi. Nie zamierzałam rozmawiać podczas jazdy, wiedziałam, że to nie jest najbezpieczniejsze. Zwłaszcza, że wybrałam obwodnicę, gdzie mimo wszystko jeździ się szybciej, niż w centrum miasta. A przy okazji rozpadało się na dobre i ulica była śliska.
Telefon zadzwonił drugi i trzeci raz. Cały czas miałam świadomość, że dzwoni moja młodsza siostra. Wyobraźnia płatała mi głupie figle, przedstawiając kolejne, coraz dziwniejsze i gorsze warianty tej rozmowy. Co  za absurd.
To jednak wystarczyło, żebym poczuła, jak do oczu cisnął mi się łzy. Cholera… Dlaczego jestem taka słaba? Wystarczy mi byle pierdoła i się rozklejam, no naprawdę. Przetarłam oczy i mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy. Zamrugałam jeszcze kilka razy, żeby pozbyć się tej głupiej mgiełki i podniosłam wzrok. Wtedy już wiedziałam.

Nie!

Otwieram oczy. Widzę tuż przed sobą podłogę i orientuję się, że kucam. Nie pamiętam tego, ale za to kolejny element wskoczył na swoje miejsce. Już wszystko wiem. Wiem co się stało i dlaczego. Cholerny efekt motyla… Że też jedna  kolacja, do której nawet nie doszło, tak może wszystko zmienić.
To trochę jak łańcuch – jedno ogniwo pociąga za sobą kolejne. Kolacja, kłótnia, wyjście z domu, deszcz, telefon,  płacz… i ta cholerna półciężarówka.
To wszystko moja wina. Moi krewni i przyjaciele martwią się o mnie, bo głupia ja nie potrafię trzymać nerwów na wodzy! Bo się przejmuję tym, że siostra w złości powiedziała kilka słów za dużo. Bo płaczę z byle powodu… A przecież wiem, już wtedy wiedziałam, że Hanabi nigdy nie powiedziałaby czegoś takiego na poważnie. Każdego czasem ponosi, nawet dorosłego, a ona jest tylko nastolatką.

To nie twoja wina, siostrzyczko.

Powoli się podnoszę i wtedy dociera do mnie jeszcze jedna rzecz. Ból ustał. Przestało mnie boleć! Ale nadal tu jestem. A to oznacza…
Czym prędzej odwracam się i biegnę do swojej sali. Tym razem liczę piętra, wchodząc na górę po schodach. A właściwie wbiegając, bo przecież i tak nie mogę się tym zmęczyć. Gdy docieram do znajomego terenu, udaje mi się naliczyć siedem pięter. Czyli nie pomyliłam się zbyt wiele, szacując odległość od ziemi.
Wchodzę do sali z uśmiechem. Podświadomie czuję, że to był przełom. W sali jest już tylko jeden lekarz i pielęgniarka, zmieniająca kroplówkę. Słyszę, jak rozmawiają ze sobą zadowoleni. Rozprawiają o akcji ratunkowej. Padają słowa „Było blisko.”, ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Żyję i mam się świetnie, a przynajmniej tak twierdzą – i to jest dla mnie najważniejsze.
Patrzę na siebie. Dalej jestem nieprzytomna, to logiczne. Ale coś się jakby zmieniło. Mam wrażenie, że to ciało, które leży na łóżku, łatwiej oddycha i ma zdrowszy odcień skóry. Wiem, że to głupie, ale czuję, że tak jest. W końcu to ja, prawda?
Po raz pierwszy czuję, że nie chce mi się płakać, tylko śmiać. Śmiać na całe gardło! Strach uleciał całkowicie, zastąpiony przez nową porcję energii i nadziei.
Lekarz i pielęgniarka wychodzą. Do sali nieśmiało zagląda Hanabi, a za nią pozostała trójka. Wchodzą do sali niemal bezszelestnie. Zupełnie jakby się bali, że mnie obudzą.

A proszę bardzo. Budźcie mnie. Byle szybko!

Mam ochotę wyściskać ich wszystkich po kolei. Hanabi podchodzi do łóżka i widzę na jej twarzy ulgę. Oddycha głęboko, przymykając oczy. Uśmiecha się lekko. To dobrze. Ona też chyba czuje, że wszystko zmierza ku lepszemu.
Tym razem nawet Neji podchodzi bliżej. Rozmawia ze mną, co cieszy mnie jeszcze bardziej. Śmiać mi się chce, gdy opowiada o panice Hanabi, a ona wścieka się i uderza go w ramię. Jeszcze przed chwilą ta scena wydawała się straszna, ale teraz? Teraz wszyscy byli spokojni i uśmiechnięci.

Czekajcie na mnie. Niedługo wrócę!

Tym razem noc spędzam siedząc po turecku na łóżku i wpatrując się w moją nieprzytomną twarz z wielkim skupieniem. Większym niż dotychczas. Zastanawiam się, jak to zrobić, żeby wrócić do swojego ciała. Z jednej strony obawiam się tego, bo może wtedy przestanę widzieć i słyszeć co się naokoło mnie dzieje. Ale z drugiej… Jak mam się ocknąć, skoro moja świadomość hula sobie w najlepsze po szpitalu? Jestem potrzebna mojemu ciału, jakkolwiek głupio to nie brzmi.
Noc jest dość długa. Zwłaszcza dla osoby, która nie śpi i nie odczuwa takiej potrzeby. Mam wystarczająco dużo czasu, by wszystko przemyśleć i spróbować kilku rzeczy. Zaczynam od rzeczy najprostszej i najbardziej oczywistej – przynajmniej dla mnie. Zamykam oczy i całą sobą skupiam się na tym, by wrócić do swojego ciała. Myślę o tym, koncentruję się na tym, wyobrażam to sobie. Ale gdy otwieram oczy, dalej jestem w tym samym miejscu i dalej patrzę na świat spoza swojego ciała.
Zastanawiam się. Do głowy przychodzi mi nieco mniej konwencjonalny sposób. Może nawet głupi, ale próba nie strzelba. Kładę się na sobie. Dosłownie. Zaciskam powieki i skupiam się na tym, by wniknąć w swoje ciało. Ku mojemu rozczarowaniu nic takiego się jednak nie dzieje.
Rozważam więc inne opcje. Do głowy przyszła mi nawet hipnoza. Ale jak mam zahipnotyzować sama siebie? Nie mogę przecież nikogo poprosić o pomoc, nie dam rady.
Na takim rozmyślaniu schodzi mi cała noc. Z zamyślenia wyrywa mnie pani, która wchodzi do pokoju, ciągnąc za sobą wiadro na skrzypiących kółeczkach. Rozsuwa zasłony, a do pokoju wpadają pierwsze promienie słońca. Zaczyna myć podłogę, a ja całkowicie wybijam się z rytmu. Póki co daję sobie spokój z dziwnymi eksperymentami.

Coś wymyślę. Na pewno.

Po południu jak zwykle odwiedza mnie Hanabi, tym razem z ojcem. Jest przerażony wydarzeniami z poprzedniego dnia. Długo rozmawia z lekarzem, a ja nie chcę tego słuchać. Przecież już wszystko dobrze, prawda?
Wychodzę na korytarz. Już się nie boję opuszczać mojego pokoju, choć nie oddalam się tak jak wczoraj. Spaceruję tam i z powrotem, przyglądając się innym pacjentom, lekarzom, pielęgniarkom i osobom odwiedzającym. Jakieś dziecko biegnie korytarzem, a ja w ostatniej chwili odskakuję, podświadomie obawiając się uderzenia. Pewnie niesłusznie, ale cóż.
W pewnej chwili na końcu korytarza zauważam znajomą, jasną czuprynę. Gdybym nie była poza swoim ciałem, moje serce na bank by przyspieszyło. Zawsze tak głupio reaguję na widok Naruto. Wstydzę się tego, bo zawsze jestem wtedy czerwona jak burak, ale co mam poradzić?
Czym prędzej wracam do swojej sali. Tata i Hanabi właśnie wychodzą z pokoju. Naruto wita się z nimi grzecznie i żartuje, że teraz on będzie trzymał wartę. Moja siostra uśmiecha się do niego życzliwie i wciska do rąk „Małą księżniczkę” z nakazem, by przeczytał mi rozdział siódmy. Chłopak zgadza się. Szczerzy zęby w uśmiechu, salutując żartobliwie, po czym wchodzi do sali, a ja tuż za nim.
Jednak ledwo drzwi się za nami zamykają, a blondyn odkłada książkę na bok i poważnieje. Podchodzi do łóżka. Staje nade mną i długą chwilę milczy, wpatrując się we mnie smutnym wzrokiem. W końcu wzdycha i siada na stołku, przysuwając go jak najbliżej. Bierze mnie za rękę.
Tymczasem ja podchodzę do okna i siadam na parapecie. Uśmiecham się pod nosem, obserwując Naruto. Cieszę się, że tym razem jesteśmy sam na sam. Lubię z nim przebywać. Zastanawia mnie tylko jego powaga… Ciekawe o czym myśli? Mam nadzieję, że zaraz się odezwie. To ciekawe, że nawet będąc sam na sam z moim nieprzytomnym ciałem, prawie wszyscy mówią na głos. Właściwie to dobrze, bo dzięki temu wiem, co im chodzi po głowie.
- Hinata – odzywa się w końcu cicho, a ja mimowolnie nadstawiam uszu. – Hinata, proszę.
Sztywnieję. O co chodzi? Prostuję się jak struna, a dłonie zaciskam na krawędzi parapetu. Oczywiście na tyle, na ile mogę to zrobić w tej formie. Nachylam się niebezpiecznie nad podłogą. Nie zważam na to, że łatwo mogłabym spaść. Przecież nic mi się nie stanie, a on tego nie zobaczy. Dla mnie teraz najważniejsze jest, by nie uronić ani jednego jego słowa.
- Hinata, błagam, obudź się wreszcie – mówi powoli, patrząc uważnie na moją twarz. Jak nigdy cieszę się, że opuchlizna zeszła, a rany zaczęły się już goić. – Posłuchaj, ja…
Milknie. Spuszcza głowę i wbija wzrok w swoje buty zabezpieczone ochronną folią. W końcu wzdycha głęboko i znów na mnie spogląda. Chyba mocniej zacisnął dłoń na mojej ręce, ale ja tego nie czuję. Mogę jedynie wyciągać wnioski z biernej obserwacji.
- Jeżeli się nie obudzisz… Jeśli znowu stanie się coś takiego jak wczoraj. Albo jeśli lekarze będą musieli… No wiesz. To ja tego nie zniosę. Kiedy jestem blisko ciebie, wszystko jest piękniejsze. A bez... - głos mu się lekko załamuje.
Zeskakuję z parapetu. Nie wierzę w to, co słyszę. Chyba bym o tym wszystkim wiedziała, prawda? Że niby mieli mnie odłączyć? Pozwolić mi odejść? Akurat teraz? Dlaczego? Nie zgadzam się! Przecież ja żyję, jestem tutaj! Halo! A mój tata? Moja siostra? Moi wszyscy przyjaciele? A… Naruto?

Nie pozwól im na to! Nie możesz!

To wszystko jest bez sensu. Przecież najgorsze już minęło. Kryzys przyszedł wczoraj, ale został zażegnany. Tak mówili lekarze!
Podchodzę do niego bliżej. Staję po przeciwnej stronie łóżka. Wpatruję się w niego, a on we mnie. W tę drugą mnie, tę nieprzytomną. W napięciu oczekuję jego kolejnych słów.
- Nie zostawię cię tak – szepcze. Podnosi moją dłoń i przykłada do swojego policzka. – Obiecuję… Przysięgam, że jeżeli mnie tu zostawisz, to ja i tak cię znajdę. Słyszysz? Pójdę tam za tobą i cię znajdę. Wiesz dobrze, że nigdy nie cofam moich słów.
Stoję i nie mogę drgnąć. Jestem w szoku po tym, co przed chwilą usłyszałam. To okropne! Nigdy bym nie sądziła, że ktoś chciałby stracić życie tylko dlatego, że mnie już nie będzie. A już na pewno nigdy bym nie sądziła, że tym kimś okaże się właśnie on… Nie, nie mogę na to pozwolić. Muszę coś zrobić, muszę wrócić do swojego ciała, dać mu jakiś znak. Przecież gdyby on sobie coś przeze mnie zrobił, już nigdy nie mogłabym sobie tego darować. Nawet po śmierci, tego jestem pewna.
- Pójdę tam za tobą – powtórzył. – Obiecuję, Hinata.

Nie! Nie możesz! Nie pozwalam!

Znowu zaczynam krzyczeć. Tak, to bez sensu, ale to jest silniejsze ode mnie. Cofam się, dopóki nie uderzam plecami w ścianę. Krzyczę w przestrzeń, która jest głucha na moje wołanie. Zaciskam oczy i dłonie, potrząsam gwałtownie głową. Pojawia się znajome uczucie, jakby robiło mi się niedobrze, ale może to tylko moja wyobraźnia. Upadam na kolana i dalej krzyczę. Po raz kolejny czuję ból. Chociaż… Nie, to nie jest ból. To znowu ten dziwny ucisk w klatce piersiowej. Zaciskam powieki i kulę się. Moje ciało robi się ociężałe. Przestaję się szamotać i machać rękami oraz głową. Robią się tak ciężkie, że po prostu nie mogę, choć dalej usilnie próbuję.
Nagle dociera do mnie, że nie mogę ponownie otworzyć oczu. Wpadam w panikę. Co się dzieje?! Znowu nic nie widzę! Dlaczego? Jestem przerażona, próbuję się ruszyć, krzyknąć, ale moje ciało jakby zamarło. Zaraz. Ciało?!

O Boże!

Przestaję próbować cokolwiek zrobić. Myślę gorączkowo. Powinnam się skupić. Tak. Do tej pory wszystko widziałam i słyszałam. Skupiam się więc na tym, by znów unieść powieki. Dalej nic. Są jak zespawane. Wytężam więc słuch. I już sobie myślę, że to na nic, kiedy nagle dociera do mnie jakiś słaby dźwięk. Monotonne, ciche, znajome pikanie. Dobiega gdzieś z lewej strony.
Moje serce zaczyna szybciej bić. Tak, dokładnie! Czuję, jak bije mi serce! Nie wierzę, że to się w ogóle dzieje. Po trzech tygodniach. Trzech bardzo długich jak dla mnie tygodniach – chyba nareszcie się udało.
Moje zmysły zaczynają działać. Czuję ostry, gryzący zapach detergentów. Od świtu minęło ładnych kilka godzin. Widocznie po tak długim czasie mój nos odbiera wszystko o wiele intensywniej niż powinien. Co jeszcze czuję? Czuję miękki materac. Chyba jest całkiem wygodny… Och, gdyby tylko teraz nie zaczynało mnie wszystko boleć… Ale tak, czuję nikły, tępy ból w lewej nodze i w brzuchu. Na szczęście nie jest mocny – to pewnie dzięki środkom przeciwbólowym. Jest coś jeszcze. Chyba swędzi mnie nos. Chętnie bym się podrapała, ale moje ręce są ciężkie jak z ołowiu. Właśnie, moje ręce. W lewą dłoń jest mi tak cudownie ciepło…
Przypominam sobie, że przecież zanim ocknęłam się w swoim ciele, odwiedził mnie Naruto. Pamiętam wszystko, co mówił i na chwilę znów paraliżuje mnie strach. Potem jednak mój  umysł wypełnia determinacja i mocne postanowienie. Muszę coś zrobić, by dać mu sygnał. Jakikolwiek znak, że tu jestem, że nie pozwolę mu zrobić niczego głupiego.
Teraz skupiam się na rozróżnieniu stron i kończyn. Wbrew pozorom nie jest to takie proste. Myślę o lewej nodze, a czuję, że mój mózg ma ochotę poruszyć prawym kciukiem. Nie tędy droga, kolego. Koncentruję uwagę na lewej ręce i próbuję zmusić mięśnie do poruszenia ręką. W końcu mam wrażenie, że moje palce drgnęły. Cóż, nie jest to efekt, którego oczekiwałam,  ale chyba podziałało, bo Naruto nagle wyraźnie się ożywia.
- Hinata? – wyraźnie słyszę jego głos tuż obok siebie. Czuję też jego zapach, który po raz pierwszy w życiu jest dla mnie o wiele, wiele za mocny. – Hinata! O matko, Hinata!
Puszcza moją dłoń, która bezwiednie opada na materac. Mam ochotę jęknąć, bo to boli, ale moje usta są równie chętne do współpracy co całe ciało. Musiałam chyba jednak nieświadomie okazać jakiś minimalny grymas, bo Naruto nagle przeprasza mnie kilka razy i wybiega z pokoju. Przynajmniej tak wnioskuję po tym, co słyszę dookoła.
- Siostro?! – słyszę jego głos dobiegający z korytarza. – Siostro! Siostro! Hinata się budzi! Nareszcie! Taaaak!
Uśmiecham się w duszy i cieszę jak małe dziecko. Podobnie zresztą jak Naruto.

Wróciłam.

Theme by Lydia | Land of Grafic