Okeeeej... Tym razem coś innego, ale tak to jest, jak przed 3 sezonem człowiek postanawia nadrobić wreszcie sezon 2 + obejrzeć wszystkie odcinki od początku :)
Małe ostrzeżenie - wiem, że zdania na temat Rivetry są podzielone, bo ludzie albo ich kochają, albo nienawidzą, dlatego w razie czego (czytaj: opcja druga) polecam jednak nie czytać.
Generalnie dedykuję to wszystko tej tu osobie, ponieważ to ona w ogóle sprawiła, że polubiłam Petrę :) Poza tym pomogła mi dobrać muzykę, także jak lubicie słuchać czegoś podczas czytania, to klik.
No, to chyba tyle, następnym razem postaram się nie smęcić, jak coś. <3
• ○ • ○ •
Stado ptaków przecięło niebo, zabarwione na pomarańczowo od
zachodzącego słońca. Ludzie zebrani wzdłuż drogi prowadzącej do bramy
rozmawiali ze sobą półgłosem. W miarę
jak ulica zapełniała się powracającymi z misji żołnierzami, szepty zmieniały
się w rozmowy, a rozmowy w podniesione głosy.
- Nie uważasz, że jest ich mniej niż
rano?
- Szkoda gadać… O wiele mniej.
- Kolejna katastrofa.
Pozostała przy życiu grupa zwiadowców w ciszy maszerowała w
głąb miasta. Na ich twarzach widać było zmęczenie i ból – nie wiadomo czy
spowodowany odniesionymi obrażeniami czy może raczej świadomością, że nie
wszyscy mieli tyle szczęścia, by powrócić do domu.
- Dopiero co wyruszyli zadowoleni
rano, a już wracają z powrotem? Po co w ogóle opuszczali mury?
- Któż to może wiedzieć… Ale sądząc
po ich ponurych minach, zapewne nic nie osiągnęli, marnując jeszcze więcej
naszych podatków.
Słowa padające z ust przyglądających się im mieszkańców
raniły jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Ich nienawistne i
pogardliwe spojrzenia sprawiały, że większość ocalałych wolała spuścić głowę,
zacisnąć usta i wbić wzrok w czubki swoich butów. Tylko nieliczni szli z
podniesioną głową, patrząc daleko przed siebie.
- Szanowny kapralu Levi! – zawołał
jeden z mężczyzn, zrównując się z nim krokiem. – Moja córka jest w pańskim
oddziale. Jestem ojcem Petry. Chciałem z panem zamienić słówko, zanim się z nią
zobaczę…
Levi Ackerman szedł w równym tempie, prowadząc swojego
wierzchowca. Wzrok utkwiony miał w odległym punkcie przed sobą. Wolną dłoń
machinalnie zacisnął w pięść. Pozornie niezainteresowany, słuchał jednak
uważnie.
- Przysłała mi list – kontynuował
mężczyzna, zupełnie niezrażony brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony
kapitana. – Wspomniała, że docenił pan jej umiejętności i pozwolił wstąpić do
swojego oddziału…
Głos mężczyzny brzmiał coraz ciszej. Zdawać by się mogło, że
w ogóle dochodzi gdzieś zza ściany. Po chwili Levi zgubił się w tym, co mówił
pan Ral, którego słowa nagle zaczęły zlewać się w jedno. Mimowolnie zatopił się
we własnych myślach.
Wszedł do pomieszczenia, które rzekomo miał wysprzątać Eren
Jaeger. Krytycznym wzrokiem omiótł wszystko – od podłogi, przez meble i okna,
aż do sufitu. Zacmokał z dezaprobatą i wyszedł z pomieszczenia. Nie omieszkał
przy tym trzasnąć drzwiami, a cichy zgrzyt metalu uświadomił mu, że żyrandol
nie był przymocowany tak dobrze jak powinien. Zszedł na dół, by przywołać
nowego członka oddziału do porządku. Dosłownie i w przenośni.
- …jest niski, drażliwy, brutalny i
nieprzystępny.
Zmarszczył czoło, słysząc żeński, lekko rozbawiony głos.
Petra? Zwolnił kroku. Nie zamierzał podsłuchiwać, tylko dać im odrobinę więcej
czasu na pogawędkę.
- Nie to mnie zaskoczyło – odpowiedział
jej, jak można było wywnioskować po głosie, Eren. – Po prostu jestem zdziwiony,
że tak bardzo słucha poleceń wydawanych przez przełożonych.
- Czyli uważałeś, że skoro jest tak
potężny i wpływowy, to nie pozwoli, by hamowały go formalności?
Levi prychnął cicho pod nosem. Hamowały? Od kiedy wykonywanie
swoich obowiązków jak należy to hamowanie się? Wszędzie musi być porządek.
- Tak. Spodziewałem się, że nikogo
nie będzie słuchał.
Bzdura.
- Nie znam szczegółów, ale całkiem
możliwe, że w przeszłości przypominał osobę z twojego opisu – ciągnęła Petra,
nieświadoma obecności swojego przełożonego tuż za ścianą. – Przed dołączeniem
do zwiadowców był sławnym przestępcą, działającym w podziemnym półświatku
stolicy.
Levi przystanął w miejscu. Od sali dzieliło go już tylko
kilka stopni. Wpatrzył się w cień, który rzucała Petra na kamienną posadzkę w
korytarzu. Skąd tyle o nim wiedziała? Albo raczej – co jeszcze wiedziała? Nie,
to nie to. To żadna tajemnica. Więc co takiego
- Dlaczego ktoś taki dołączył do
zwiadowców? – spytał skonsternowany Eren.
- A bo ja wiem? Nie jestem pewna, co
się wtedy wydarzyło, ale słyszałam, że dowódca Erwin zaciągnął go do
zwiadowców.
- Dowódca…?
Koniec. Pokonał kilka ostatnich stopni i zatrzymał się tuż za
niczego nieświadomą Petrą.
- Eren!
Oboje podskoczyli, zaskoczeni jego obecnością. Erenowi głos
lekko się zatrząsł, gdy niepewnie odpowiedział na zawołanie, a speszona Petra
wbiła wzrok w zupełnie inną stronę i zaczęła zamaszyście wywijać miotłą.
- Beznadziejna robota. Posprzątaj
wszystko od nowa – nakazał chłopakowi Levi. Poczekał, aż Jaeger opuści
pomieszczenie i ucichnął jego kroki, a potem odwrócił się w stronę Petry. – A z
tobą porozmawiam później. I przestań tak bezsensownie machać tą miotłą, bo
tylko kurz rozrzucasz dookoła.
- Tak jest – mruknęła Petra,
zwalniając ruchy.
Gdy Levi opuszczał pomieszczenie by skontrolować pracę
pozostałych, mógłby przysiąc, że policzki dziewczyny stały się przynajmniej dwa
razy bardziej zaróżowione, niż wcześniej.
Wieczorem wszyscy zebrali się w jednej sali, by omówić skutki
ostatniego ataku tytanów a także przyszłej ekspedycji. W pewnej chwili ktoś
zaczął dobijać się do drzwi. Levi zerknął na swoich podwładnych znad filiżanki.
Oluo odwrócił głowę, udając, że nie ma pojęcia o co chodzi kapitanowi. Petra natomiast
natychmiast wstała i podeszła, by otworzyć zaryglowane drzwi.
Do środka weszła Hanji Zoe i, przywitawszy się ze wszystkimi,
natychmiast dopadła Erena. Jej błyszczące oczy i rozmarzona mina nie
zwiastowały nic dobrego. Gdy tylko chwyciła go za rękę i z entuzjazmem zaczęła
opowiadać o ich współpracy, wszyscy pozostali wymienili znaczące spojrzenia.
Tylko niczego nie podejrzewający Jaeger wydawał się zainteresowany tym, co
mówiła Hanji, za co natychmiast skarcony został przez Oluo.
Pierwszy podniósł się Levi. To był wyraźny znak, że
posiedzenie dobiegło końca. Pozostali członkowie jego oddziału odetchnęli w
duszy z ulgą i również wstali, by czym prędzej opuścić pomieszczenie i zostawić
Erena na pastwę okularnicy.
- Kapitanie! – odezwała się Petra,
tuż po przekroczeniu progu. – Chciał pan o czymś ze mną porozmawiać –
przypomniała.
Levi zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią przez ramię.
Milczał chwilę. Przeniósł wzrok na Oluo. Choć jego mina wyrażała jedynie
znudzenie, Levi wiedział, że dokładnie mu się przygląda. Eld szturchnął go
łokciem w bok i mruknął coś, robiąc przy tym karcącą minę. Potem Ackerman
zerknął jeszcze na Gunthera, który przyglądał im się jakby… podejrzliwie?
- Nie teraz, Petro. Muszę coś zrobić
– rzucił w końcu i ruszył przed siebie.
Usłyszał jeszcze czyjś śmiech i coś jakby uderzenie, a następnie
podniesiony głos Petry i cichnącą rozmowę. Potem wreszcie został sam z
otaczającą go ciszą.
W następnym czasie, niezrażona niczym Petra jeszcze kilkukrotnie
próbowała z nim porozmawiać, wyszukując różne okazje, żeby znaleźli się sam na
sam. Za każdym razem wyglądało to podobnie.
- Kapitanie, czy możemy wreszcie
porozmawiać?
- Jestem zajęty, Petro. Przyjdź do
mnie później.
- A kiedy będzie to później?
- Po prostu później.
Zaledwie dzień przed pięćdziesiątą siódmą wyprawą poza mury,
późnym wieczorem, Levi siedział przy stole usłanym różnymi papierami, w tym
ogromną mapą z zaznaczonym rozmieszczeniem poszczególnych jednostek pośrodku.
Pozostałe kartki rozłożone były w równych rzędach po obu stronach mapy.
Tymczasem przed drzwiami stała Petra. Od kilku chwil
wpatrywała się w drewnianą barierę, dzielącą ją od następnego pomieszczenia.
Przestąpiła z nogi na nogę kilka razy i westchnęła cicho. Podniosła rękę, by
zapukać.
- Nie śpisz?
Dziewczyna drgnęła gwałtownie i odwróciła się. Przed nią stał
Gunther, trzymając w rękach spory stos papierów.
- Po co ci to wszystko? -
odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Kapitan prosił – odrzekł
wymijająco. – Co tu robisz o tej porze?
- Nie ważne – mruknęła. – Otworzę ci
drzwi – zaproponowała i nim zdążył się odezwać, zapukała, a następnie
zamaszyście otworzyła drzwi. – Kapitanie? Przepraszamy za najście.
Weszła do środka i przytrzymała drzwi, tak by Gunther
swobodnie mógł wejść i odłożyć papiery na skraj stołu. Milczący dotąd Levi
zerknął najpierw na stos kartek, a potem na stojącą przed nim dwójkę.
- Nie przypominam sobie, żebym prosił
do tego aż dwie osoby – mruknął. – Myślałem, że tak proste zadanie jesteś w
stanie wykonać sam, Gunther… Nieważne. Wyrównaj to i jesteście wolni.
Ruchem ręki wskazał na stosik dokumentów, który
niebezpiecznie przechylił się na jedną stronę. Wyglądało to niesamowicie
nieestetycznie. W dodatku w każdej chwili kartki mogły zsunąć się na podłogę,
co tylko narobiłoby więcej bałaganu, a on swój cenny czas zmarnować musiałby na
układanie tego tak jak było.
- Tak jest – odparł Schultz,
wykonując polecenie.
Potem odwrócił się, by opuścić pomieszczenie. Mijając Petrę,
nachylił się do niej nieznacznie.
- Nie zrób nic głupiego, dobra? –
mruknął do niej cicho i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna spojrzała w tamtą stronę, na chwilę zastygając w
bezruchu. Czyżby Gunther wiedział o czymś, o czym w żadnym wypadku wiedzieć nie
powinien? W pomieszczeniu zapadła cisza. Levi na powrót zatopił się w swojej
robocie – na przemian studiując mapę i dokumenty. Co jakiś czas ciszę przerywał
odgłos rysika szurającego po papierze.
- Kapitanie… - zaczęła Petra, tracąc
nagle całą pewność siebie.
- Jeszcze tu jesteś? – mruknął Levi,
choć nic nie wskazywało na to, by w jakikolwiek sposób go to zdziwiło. Nawet na
chwilę nie przerwał kreślenia zaskakująco równych linii na mapie. – Jestem
zajęty.
- Wiem.
Podeszła do stołu i celowo przekręciła kilka kartek tak, żeby
leżały względem siebie krzywo.
- Próbujesz mnie wkurzyć? – spytał,
podnosząc wreszcie wzrok.
- Nie, zwrócić na siebie uwagę.
- Udało ci się. A teraz zrób z tym
porządek i zejdź mi z oczu.
- Nie – zaprotestowała Petra.
Oparła się dłońmi o blat stołu, przenosząc ciężar ciała na
ręce. Wpatrzyła się w siedzącego przed nią mężczyznę.
- Wyjdź. To rozkaz – powiedział
spokojnie, również patrząc jej w oczy.
- Nie – sprzeciwiła się po raz drugi.
– Mieliśmy porozmawiać, więc jestem.
- Ignorujesz polecenia przełożonego?
– spytał, po raz pierwszy wykazując cień zainteresowania jej osobą. Odchylił
się na krześle i założył nogę na nogę. – Widzę, że nie pozwalasz, by hamowały
cię formalności – rzucił, parafrazując jej słowa. – Zresztą, to już nieistotne.
Nie mam zamiaru z tobą o niczym dyskutować. Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
To lekko zbiło z tropu Petrę. Wyprostowała się i opuściła
ręce wzdłuż tułowia. Więc słyszał tamtą rozmowę? To o to tyle hałasu? Rety,
mężczyźni są jak dzieci.
- Ignorujesz mnie – mruknęła w końcu cicho.
- Kapitanie.
- Co? – zdziwiła się.
- Ignorujesz mnie, kapitanie –
poprawił ją Levi. – Masz się do mnie zwracać per kapitanie – wyjaśnił
spokojnie, przymykając oczy.
Petra fuknęła cicho pod nosem i nadęła policzki, jednocześnie
krzyżując ramiona na piersi. Popatrzyła chwilę na siedzącego przed nią
mężczyznę, a potem przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu. Wreszcie jej
spojrzenie padło na tkającego sieć pająka w kącie. Przez dłuższą chwilę szukała
odpowiednich słów. Skoro on nie chciał rozmawiać, to musiała wziąć sprawy w
swoje ręce.
- Dlaczego?
Drgnęła, zaskoczona tym nagłym pytaniem i ponownie na niego
spojrzała. Tym razem w ręce trzymał jeden z dokumentów przyniesionych przez
Gunthera. I choć jego wzrok przesuwał się po kolejnych linijkach tekstu, była
pewna, że wcale nie jest nim zainteresowany.
- Co? – mruknęła, splatając ręce i
spuszczając głowę. – To…
Levi westchnął, odkładając kartkę na stosik, po czym wstał i
okrążył stół. Zatrzymał się koło Petry, a ta spojrzała na niego ze zdziwieniem.
On natomiast utkwił wzrok w rozłożonych kartkach papieru i niespiesznie je
wyrównał.
- Wydawałaś się taka… - urwał, szukając
odpowiedniego słowa. – Dlaczego to wszystko tak cię interesuje? – spytał, bo
już wiedział co takiego dziwnego usłyszał wtedy w jej głosie.
- Lubię cię – powiedziała niespodziewanie
Petra. – Zawsze cię podziwiałam i…
- Lubię cię, kapitanie – poprawił ją
znów.
Zmieszana dziewczyna przełknęła ślinę. Serce waliło jej tak
mocno, że aż wyobraziła sobie, jak jego dźwięk odbija się echem w głębi
korytarza. Miała wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu. Naprawdę tylko tyle
miał jej do powiedzenia? Nic nie obchodziło go to, co mówi, tylko że nie użyła
tego cholernego zwrotu?
- Jesteśmy sami – burknęła,
czerwieniąc się lekko. – Moglibyśmy darować sobie te formalności, kapitanie –
powiedziała, celowo akcentując ostatni wyraz.
Tymczasem Levi podniósł głowę znad dokumentów i przez chwilę
obserwował dziewczynę w milczeniu. Nie skomentował tej zaczepki tylko czekał,
aż stojąca przed nim dziewczyna powie coś więcej, ale z każdą chwilą milczenie
stawało się coraz bardziej drażniące.
- Petro, jeżeli…
- Nie – przerwała mu i cofnęła się o
krok. – W porządku, rozumiem.
Levi westchnął cicho i uniósł oczy do góry. Nie, chyba jednak
nie zrozumiała. To nie tak, że nie chciał, albo nie mógł darować sobie tych „formalności”,
jak to ujęła Petra. To znaczy nie mógł, ale z zupełnie innych przyczyn, niż
mogło jej się to wydawać.
Również przesunął się o krok, ale w jej stronę. Przyłożył
dłoń do jej policzka i pogładził go lekko. Zdziwiona Petra na chwilę zamarła w
bezruchu, wpatrując się w jego twarz rozszerzonymi oczami, a potem powoli
wypuściła powietrze z płuc. Przechyliła głowę w stronę jego ciepłej dłoni,
pozwalając na tę delikatną pieszczotę.
- Petro – powtórzył. – Jeżeli jest
coś, co mogę dla ciebie zrobić, to powiedz. Ale to o czym myślisz, nie ma
sensu. Takie rzeczy się tutaj nie dzieją i ty dobrze o tym wiesz. Idź, odpocznij
przed jutrem. Sama wkrótce zobaczysz, że mam rację.
Po plecach dziewczyny przebiegł nieprzyjemny, chłodny
dreszcz. Wyprostowała się i zmarszczyła czoło, spoglądając w ciemne oczy
mężczyzny. Zagryzła wargę, wahając się przez krótką chwilę.
- Ale przecież…
- Nie – przerwał jej natychmiast i
cofnął dłoń. – Porozmawiamy o tym kiedy indziej.
- Zawsze to powtarzasz – burknęła.
Nie skomentował tego. Tym razem nawet nie zwrócił jej uwagi
na zbytnie spoufalanie się z przełożonym. Po prostu milczał, wpatrując się w
nią pozornie obojętnie. W środku kłócił się ze sobą, zastanawiając się, czy nie
potraktował jej zbyt surowo. Czy przypadkiem nie okłamywał i jej, i siebie.
Petra niechętnie i z ociąganiem ruszyła w kierunku drzwi.
Położyła dłoń na klamce i odwróciła się jeszcze na chwilę.
- Właściwie… jest coś, co mógłbyś dla
mnie zrobić – powiedziała niepewnie.
- Tak?
- Uśmiechaj się trochę częściej – poprosiła
i wyszła, zostawiając go samego ze swoimi myślami.
- Jako jej ojciec uważam, że jest
jeszcze trochę za wcześnie, by wychodziła za mąż.
Levi Ackerman otrząsnął się z zamyślenia. Kątem oka zerknął
na idącego obok niego mężczyznę. Zgodnie z prośbą Petry spróbował uśmiechnąć
się do niego, ale nie potrafił. Wyszedł z tego okropny grymas, który zdziwił
rozmówcę, a jego samego wprawił w jeszcze większe zakłopotanie.
Jak miał mu
powiedzieć, że jego córka nigdy nie weźmie ślubu?